Mimo nieciekawej pogody napawaliśmy się widokami. Dla nas była to nowość i nawet taka pogoda nie mogła zepsuć naszego nastroju. Jesteśmy w Chorwacji,
MUSI być pięknie!
Tak jak pisałem wcześniej: jechaliśmy w ciemno! Nastawiliśmy się na poszukiwaniu na miejscu, w Mandre...
Plan był następujący: atakujemy pierwszą linię brzegową, przed nami pchamy w wózeczku córeczkę i za rękę ciągniemy synka... Na litość będziemy brali tubylców
A jak nas zastrzelą ceną za apartmana to z pierwszej linii brzegowej przechodzimy wyżej - czyli niby taniej
Zaatakowaliśmy! Jest kartka "FREI", czy tam inne "FREE"
Pytamy, pani nam odpowiada, że 40 lub 50 euro.
Obejrzymy, a jak! Ten za 40 jest z widokiem na śmietnik...
Ale ten za 50 E jest już z widokiem na Jadran. Jednak wnęki poprzedzielane kotarami jako sypialnie nie zachęciły nas do pozostania...
Spacerujemy dalej mając na uwadze informację turystyczną którą mijaliśmy po drodze...
Zaglądamy na podwórka, wypatrujemy przez kamienne płoty
No nic, idziemy do IT.
Na miejscu za "bufetem" siedzi pani przy komputerze, od naszej stronie stoi Chorwat zmęczony życiem. Twarz smagana wiatrem z Velebitu, przełyk płukany rakiją z piwnicy
Pytamy!
Pani do pana: czy coś ma?
On ma! Pójdzie po klucze....
... poszedł.
W międzyczasie pani pokazuje nam coś w kompie. Pytam, czy to ten apartmen od tego starszego pana?
Na to pani skromnie stwierdza, że to inny, że gdy nam się nie spodoba to co pan pokaże, to ona nam pokaże na żywo te z komputera.
Wyglądają nieźle, pytam czy daleko stąd. Ale nie, podobno blisko.
Wraca pan z kluczami. Jego apartmany znajdują się w tym budynku w którym jest ta IT.
Idziemy! Pan zachwala duży taras (fakt, był wielki i ładny!). Zadowolony otwiera drzwi od pierwszego "apartamentu". Niestety uderzenie stęchlizny dobiegające z wnętrza nie pozwoliło nam nawet na spytanie o cenę tych komnat
Pan widząc zdegustowanie postanawia pokazać swój inny loch
.
To był taki "gwóźdź do trumny".
Uprzejmie dziękujemy i wracamy do pani z IT.
Chcemy zobaczyć na żywo to co pani nam pokazała w komputerze...
Pani wymienia jeszcze komuś eurasy na kuny, zamyka biuro, wsadza nas do Kangoo i śmigamy.
Cholera, miało być blisko! Jedziemy i jedziemy, kluczymy uliczkami już chyba parę kilometrów (tak mi się wydawało)!
Dojeżdżamy, wysiadamy, z zewnątrz jest bardzo OK.
Wchodzimy do środka, jest świetnie!
Po otwarciu wyjścia na taras wiemy, że tu zostaniemy. Pytamy o cenę: 40E!
Pięknie!
Rodzinka zostaje, a ja wracam z panią dopełnić formalności.
Super!
Po moim powrocie postanawiamy wypakować auto, zostawić toboły i wyjść na powietrze...
Spójrzmy w prawo:
Spójrzmy w lewo: