Tej relacji miało nie być, bo co tu pisać i jakie zdjęcia wklejać skoro jest się w tym samym miejscu już czwarty raz ... .
Dodatkowo raz napisany okropnieeeeee długi wstęp poszedł się bujać ....
No ale, że gdzieś tam w innych wątkach pojawiają się jakoweś ż-aluzje, te trzy zdjęcia na krzyż wrzucę ...
Całą przygodę związaną z jazdą i przejściami tuż po przyjeździe opisałam wczoraj więc nie będę się powtarzać .
Powiem tylko, że zarezerwowany i potwierdzony przez booking apartament okazał się być niedostępny (chyba z powodu zmian, które w swoim systemie robili w tym czasie włoskie niemiaszki czyli właściciele apartmana).
Trzeba powiedzieć jednak, że stanęli na wysokości zadania bo nie dość, że sami znaleźli nam nowy apartman (na dodatek większy i droższy) to zobowiązali się pokryć różnicę... Darowane nam też zostało sprzątanie końcowe i opłata klimatyczna czyli byliśmy do przodu jakieś 15 bombardino czyli ~50 eurasków .
Jeszcze tego samego dnia dostaliśmy superdługiego maila od booking z przeprosinami i ofertą, że jakby coś ... to oni mogą znaleźć nam inny apartman ... Ładnie z ich strony.
Aaa i jeszcze po powrocie do domku włoskie niemiaszki napisali do nas maila przepraszającego i zaoferowali zniżkę 25 % przy następnym u nich pobycie ... Też ładnie !
A teraz nartki.
Prognozy na tydzień, który zamierzaliśmy spędzić w Tyrolu były mieszane ... Trochę słońca, praktycznie codziennie mniejsze i większe chmury ... 2 dni z opadami ...
Na szczęście były to tylko prognozy i sprawdziły się połowicznie bo słoneczko mieliśmy codziennie .
Dzień pierwszy - czwartek.
Spojrzenie przez okno nie napawa otuchą ...
Nic to... Jedziemy.
Na parkingu pod wyciągiem jest już dużo lepiej ...
Najmniej przyjemna czynność związana z nartami ...
Po założeniu butów udaliśmy się do kas celem zakupu karnetów ...
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy to okazało się, że bez karty zakupów powyższych nie jest możliwy ...
Po prostu okazało się, że mój szanowny małżonek zapomniał jej zabrać. Musiał zdjąć sztywne buciki i pojechać z powrotem na kwaterkę ...
Jak się okazało w dniach następnych czynność polegająca na wracaniu na kwaterkę stała się tradycją podczas tego wyjazdu ...
Dnia tego spragnieni szusowania jeździliśmy góra-dół niezmiennie mordując naszą ulubioną na Gitschbergu trasę nr 25 ...
Pogoda przez cały dzień była taka ...
Jazde kończyliśmy po 16 jako jedni z ostatnich ...
Już na parkingu, zdejmując buty narciarskie młody rzekł:
- Mamo, skarpetki mi parują ! Ooooo.... ! I pachną jak oscypki !
Wieczorkiem pizza w "naszej" ulubionej pizzerii ...
Młody skusił się jeszcze na podobno przepyszny deserek ...
Dzień drugi - piątek ...
Chyba nie będzie źle
...