Droga do korzeni - cz.2 - Winnica
Ku mojemu rozczarowaniu winnica spowita jest szarym światłem pochmurnego przedpołudnia, choć marzyłam o innych okolicznościach przyrody na moment przywitania z rodzinnym gniazdem.
Dobrze, że chociaż temperatura o kilka stopni wyższa, niż dnia wczorajszego - około 15 stopni
Winnica położona jest na samym szczycie wzniesienia o nazwie Piroški Vrh - winorośl porasta bardzo stromo idący w dół stok, czego aż tak nie widać na powyższych zdjęciach, może na kolejnych to uchwyciłam...
Jest już kilka tygodni po winobraniu, dlatego krzewinki ogołocone z owoców.
Wrócimy tu jeszcze pod koniec dnia, by obejrzeć ją w pełnej krasie - w świetle popołudniowego słońca (tak, tak - ono wreszcie się pojawi:) ), teraz obejrzyjmy zabudowania i wnętrze.
To jest część należąca do Jožego, są jeszcze dwa inne budynki - jeden z nich jest własnością jego brata, a drugim zarządza córka innego brata mojej babci.
Jože ma tu swoje królestwo - ponoć rzadko bywa w domu w okresie od wiosny do jesieni, gdyż cały czas spędza w winnicy - zdarza się, że tu śpi, chociaż w budynku nie ma zainstalowanej toalety - jest za to sławojka na stoku, między krzaczkami winorośli
Wnętrze podzielone jest na trzy części - jedno z pomieszczeń to serce winiarni - pełne błyszczących cystern na wino. Niestety, odurzona wciąż stanem chorobowym zrobiłam tylko jedno zdjęcie tych kadzi, a było ich tam kilkanaście
W części "sypialno - bawialnej" Jože ma niezłą kolekcję artefaktów w stylu vintage, pośród których królują gitary
A to moja ulubiona instalacja
Zdjęcie naszego gospodarza z czasów w armii Tity...
...i kilka z licznych dyplomów z konkursów winiarskich....
Pora przedstawić bohatera odcinka - oto cviček, czyli...klasyczny Cyc znany Czytelnikom z innych relacji
Zaczerpnięte z netu:" z położonego na południu regionu Posavje pochodzi słoweńska specjalność – Cviček. Wytrawne, łagodne wino zalicza się do czerwonych, chociaż komponowane jest w niecodzienny sposób z czerwonych odmian winogron Žametna Črnina i Blue Frankinja oraz białej Kraljeviny, której domieszka stanowi 20-30% składu. Cviček pasuje znakomicie do wszelkich posiłków i jako aperitif. Przypisuje mu się także właściwości zdrowotne. Najlepszą rekomendacją jest jednak miejscowe przysłowie: „o cvičku ni kaj govoriti, cviček se samo pije (nie ma co gadać o cvičku, cviček się pije)! A zatem, na zdravje!"
No, to chlup - za wspólne geny
Zapominam o zdrowym rozsądku - przecież brałam leki - ale... nie żałuję
Cviček rozwiązuje wiele problemów
Jak czytamy wyżej - o cvičku się nie gada, tylko konsumuje, ale jednak parę słów dopowiedzieć muszę - w ramach reporterskiego obowiązku
Cviček to archaiczne już słowo w języku słoweńskim znaczące "kwaśny". Fonetycznie podobne do niemieckiego zwikt, które jest synonimem.
Faktycznie, wino to odznacza się wysoką kwasowością i niską zawartością cukru - jest więc idealne dla diabetyków.
Niska zawartość cukru determinuje niskoprocentowość - od 8,5 do 10 - więcej procentów cviček mieć nie powinien, aby pozostać cvičkiem. Dlatego miejscowi producenci tego wina mają problem w bardzo gorące lata, gdyż wtedy ilość cukru w winnych gronach rośnie
Jednak wysoka kwasowość nie oznacza, że wino można zaliczyć do tych potocznie określanych "kwachem" nie do wypicia - jest specyficzne - lekkie, orzeźwiające i najlepiej smakuje lekko schłodzone.
Choć ma bardzo jasnoczerwoną barwę, nie jest to jeszcze rose.
Ponieważ jest mieszanką różnych szczepów winogron - nie ma jednej formuły na jego produkcję - zależy to od wyobraźni poszczególnych producentów.
Szlachetniejszą odmianą cvička jest bardziej esencjonalna, mocniejsza frankinja - którą również wytwarza Jože. O ile ten pierwszy dobry jest do kalorycznych słoweńskich dań, oraz dla orzeźwienia w upalny dzień, to frankinja bardziej smakuje mi do delektowania się nią w towarzystwie sera, czy samych winogron - np. na wieczór.
Oto prezent dla nas - dwie butelki cvička i dwie frankinji - do zabrania do Polski
Bachus musi czuwać nad przybytkiem musowo
Jak już wspomniałam, do winnicy jeszcze wrócimy, teraz dowiadujemy się, że pora jechać na niedzielny obiad...
Črešnjice ( Czereśniowo, Czereśniewo ) to malutka wioska (233 mieszkańców) przy Cerkljah ob Krki (trochę większej wiosce )
Jože i jego rodzina mieszkają w całkiem nowym domu wybudowanym w miejsce starego, w którym urodziła się moja babcia.
Tak wyglądał ten dom - zachowany na akwareli.
W domu czeka na nas ...więcej rodziny
Żona Jožego - Mara (mama Jasnej), mąż Jasnej - Igor, ich kilkuletnie dzieci, brat Jasnej - mój kuzyn Simun z żoną i malutkim synkiem...robię co w mojej mocy, by zapamiętać imiona
Kurczę, nie mamy prezentów dla wszystkich
Jest niezłe zamieszanie - Jasna, jako jedyna mówiąca dobrze po angielsku, dwoi się i troi, by tłumaczyć wstępny, ogólny small talk, po czym wjeżdża domaći obiadek - zupełnie w polskim stylu
Na początek rosół z marchewką i makaronem - z wiejskiej kury
Potem bitki w sosie i ogromne ilości pieczystego...wieprzowina w wielu postaciach, drób, coś tam w panierce, sałatki
Ale największym hitem są dla mnie...ziemniaki
Mara, moja...ciocia pochodzi z Bośni, z miejscowości Jajce i robi przepyszną sałatkę na zimno z cebulą, czosnkiem i oliwą Jest nie z tej ziemi Ziemniaki na ciepło też - niby normalne, ale jakieś inne, świetnie doprawione.
Temat do rozmowy przy stole jest Rozmawiamy o kulinariach w Polsce i Słowenii.
Słoweńcy nade wszystko cenią sobie mięso - to z małych, wiejskich hodowli, ryby jedzą rzadko.
Jakby kto pytał, czy łatwo się dogadać ze Słoweńcem...
Już na Visie dowiedzieliśmy się od młodego małżeństwa Chorwatów prowadzących "konobę" Stone Garden,że ze Słoweńcami trudno im się porozumieć - wbrew pozorom.
Tutaj ta teza się potwierdziła - jestem całkiem zdezorientowana - słoweński tylko trochę przypomina chorwacki. Na szczęście oni rozumieją to co próbuję wydusić z siebie po chorwacku, a mój małżonek nie krępując się dysputuje po polsku z doskonałym skutkiem
Cviček rozwiązuje wiele problemów
Po obiedzie pogoda zmienia się diametralnie - wychodzi słońce i robi się przyjemnie ciepło.
Przenosimy się na werandę, by...piec kasztany
Jadalne kasztany zostały uzbierane w lesie wokół winnicy - podobno jest ich tam zatrzęsienie.
Procedura jest taka, że po uprażeniu ich na blasze w palenisku (około 0,5h) trzeba przełożyć jeszcze gorące do garnka wyłożonego mokrą ściereczką i owinąć na 10 minut czymś równie wilgotnym. Po tym czasie skórka ładnie odchodzi pod nożykiem, lub...paznokciem
Ćwiczę przy cvičku
Mara to bardzo serdeczna, ciepła i gościnna osoba - cały skład siedzący ze mną na zdjęciu powyżej plus dwójka dzieci Jasnej i Igora złożą nam rewizytę w Polsce już miesiąc później
I nagle rozdzwaniają się komórki naszych gospodarzy...Rozróżniam słowa...Katarina..., córka Eda..., tak już są u nas ...
Nie mija 10 minut, jak pojawiają się kolejni krewni z okolicy
6 osób - kolejnych 6 imion do zapamiętania, wśród nich, na szczęście jeszcze jeden Jože Zostaję znienacka porwana w objęcia i uściski
Tego się nie spodziewałam - liczyłam na krótkie, "techniczne", grzecznościowe spotkanie, a tu...prawdziwe rodzinne "reunion__"
Przynieśli ciasta i inne desery...chyba pęknę, bo nie wypada odmówić Muszę nadmienić, że kasztany są bardzo sycące i pęcznieją w żołądkach, więc po obfitym obiedzie i tychże...Pora umierać
Na szczęście...cviček rozwiązuje wiele problemów, jak wspomniałam
Po dwóch godzinach biesiady przy stole na werandzie, w trakcie której moja stara-nowa rodzina zaśmiewała się do łez z tekstów i dowcipów Małża , pora się pożegnać, bo przed nami ...droga do Mikulowa na zarezerwowany nocleg
Zostajemy zaopatrzeni na drogę w zapasy pieczystego z obiadu, kruha, ciast, winogron, słoweńskiej kawy i dwóch kilogramów kasztanów do uprażenia w piekarniku
Żeby tego było mało, od stołu zrywają się brat Jožego i jego żona i proszą, by pojechać za nimi autem do ich domu - kilkaset metrów dalej , więc jedziemy...
Okazuje się, że mój wujek Edo (współwłaściciel winnicy) jest także masarzem i ma koło domu małą wytwórnię wędlin
Jego przesympatyczna żona Andrea robi nam wyprawkę na drogę i zapasy na zimę
Do kiełbas, salami, pršutów i innych boczków dorzuca nowiutką drewnianą deseczkę i...nożyk...żebyśmy mogli w drodze zatrzymać się i podjeść Jestem bardzo wzruszona
Żegnamy się bardzo serdecznie i...ruszamy...
Nie byłabym sobą, gdybym natychmiast chciała znaleźć się na autostradzie...
Zrobiło się piękne, słoneczne, sielskie popołudnie - "Jedźmy do winnicy" - dysponuję
Mam jakiś niedosyt - muszę ją obejrzeć w słońcu.
Aby tym razem dojechać na Piroški Vrh obieramy inną trasę - przez słynną Gadovą Peč (Smoczą Jamę) - żródło Cyca Kapitańskiej Baby (vel beatabm) . Jest to wzgórze położone naprzeciw naszej winnicy, dzieli je jakaś dolina, lub dwie.
Okolice bardzo malownicze...
Gadova Peč to kompleks winnic - zapewne powiązanych ze sobą jakąś formą współpracy lub wspólnego marketingu, niestety wiele informacji na ten temat nie zebrałam. Ale tu też króluje cviček, jak wszędzie w regionie - w pobliżu rzeki Savy.
Dojeżdżamy do "naszej" winnicy - prezentuje się teraz o niebo lepiej
Słońce wydobywa kolory, ale też zapachy, mokra po wczorajszym deszczu ziemia paruje wytwarzając lekką mgiełkę rozpraszającą światło, resztki porozrzucanych po winobraniu kiści wydzielają przyjemny aromat, do tego ta absolutna cisza przecinana brzęczeniem owadów...
Przechadzam się wzdłuż rzędów winorośli i przypominam sobie zasłyszane wcześniej opowieści rodzinne.
Winnica na Piroškim Vrhu założona została w 1897, a raczej przeniesiona, gdyż wcześniejsze pokolenia Jurečičów uprawiały winorośl w innej - położonej o kilka kilometrów dalej. Niestety, nie wiem, dlaczego zdecydowali się na te zmianę.
Do rozwoju winnicy przyczynił się w dużej mierze mój pradziadek Martin - stojący po środku, oraz jego synowie - bracia babci. Po lewej Jože - ojciec Jožego, którego właśnie odwiedziliśmy, po prawej Martin - tradycją było, że imię Martin przechodzi na któregoś syna - późniejszy wójt (tak jak i jego ojciec - mój pradziadek)
Imieniny Marcina (Święto Sv. Martina) 11-ego listopada jest szczególnie celebrowane w Słowenii, a zwłaszcza w okręgach winiarskich. Jest to dzień wolny od pracy, a tradycyjną potrawą na ten dzień jest pieczona kaczka z czerwoną (modrą) kapustą duszoną ...Brzmi znajomo? Chociaż u nas to raczej gęś?
("Na Świętego Marcina najlepsza gęsina") Jakby nie było, mieliśmy kolejny punkt styczny i temat do ciekawej rozmowy z rodziną co do zbieżności obchodów 11 listopada w naszych krajach
Historia młodości pradziadka jest bardzo burzliwa.
Chciano zeswatać go z jakąś panną - dobrą partią z okolicy, więc zaaranżowano ...spacer... Kto oglądał
"Ojca Chrzestnego" wie, o czym mówię Młodzi mieli poznać się rozmawiając i przechadzając po wsi, tudzież w pięknych okolicznościach przyrody na pobliskich wzgórzach, ale...w asyście starszyzny obu rodzin
Jak w scenie z filmu - młodzi szli przodem, a za nimi banda ciotek, babek, szwagierek i sąsiadek służących za przyzwoitki.
Było to uznaną normą obyczajową, jak też to...że po takim spacerze...młodzian nie mógł się już wykręcić od narzeczeństwa i w konsekwencji - małżeństwa, bo byłby to wielki afront dla dziewczyny
Niestety, pradziadek nie zapałał nawet najmniejszym afektem do rzeczonej panny i już wiedział, że jest w czarnej...otchłani, bo społeczność lokalna nie da mu żyć, a jeszcze swoją zasłużoną rodzinę pogrąży
Jeszcze tego samego dnia wyciągnął skądś oszczędności swojego krótkiego życia ( może zakopane pod krzakiem winorośli ) i dotarł na statek do Ameryki...Nie wiem do którego portu, obstawiam Triest
W Stanach wytrzymał ...rok - imając się różnych prac, ale tak tęsknił za rolą - winnicą, że postanowił wrócić. Jednak niefortunnie wybrał termin powrotu, bo prawie nazajutrz wybuchła I Wojna Światowa i pradziadek został wcielony do armii austriackiej i wysłany na fronty...różne A wiemy jak było w tych okopach
Nie pamiętam po jakim czasie katorgi stwierdził, że on właściwie nie wie za co walczy - za cesarza? Na pewno nie za wolną, niepodległą Słowenię, więc razem z przyjacielem - towarzyszem broni postanowili zdezerterować I zaraz potem dostali się jako jeńcy w ręce Rosjan
Ci po przesłuchaniu pradziadka Martina zaproponowali mu deal... "Ty się znasz na winnicach, więc wyślemy cię na słoneczny Krym, jako eksperta"
Martinowi spodobał się pomysł, ale postawił jeden warunek - mój kumpel jedzie ze mną
Niestety, Rosjanie nie docenili szlachetności pradziadka i zesłali go za niewdzięczność... na Syberię, gdzie spędził kilka lat w zapadłej wiosce tam gdzie język przymarzał do czegokolwiek, co się polizało.
Tu na szczęście spadł na cztery łapy, bowiem nauczył miejscowych bonzów z wioskowej wierchuszki jak ocieplać drewniane chaty sobie znanym słoweńskim sposobem - za pomocą sprasowanych bloków ze słomy, czy jakoś tak... Przymknęli oko na jego ucieczkę... i tak przedzierał się do cywilizacji przez kolejne miesiące, zahaczając nawet o Polskę, zanim ostatecznie dotarł do rodzimych Črešnjic, gdzie już dawno zapomniano mu jego winę w stosunku do niedoszłej narzeczonej
Po wojnie kultywował winnicę, poznał prababcię i zafundowali sobie pięcioro potomstwa, z którego najstarsza była moja babcia Karolina - tu w wieku 16, 17 -tu lat ...
Próżno dopatrywać się podobieństwa - nie mamy podobnych rysów twarzy, sylwetki też odmienne zupełnie Wygląd odziedziczyłam po innych przodkach, mam nadzieję na to, że otrzymałam gen długowieczności - babcia zmarła w wieku 92 lat.
Babcię przeznaczono na "tę wykształconą" w rodzinie, więc wysłano ją "na nauki" do Zagrzebia - bo to rzut beretem , do Ljubljany było dużo dalej... Synowie, oczywiście, mieli pomagać w winnicy. Babcia uczyła się w gimnazjum i mieszkała na stancji u sióstr zakonnych. Odebrała rzetelne wykształcenie i już w przededniu II wojny władała dość biegle kilkoma językami obcymi.To uratowało całą słoweńską rodzinę, jak też ich sąsiadów z okolic miejsca zamieszkania.
Niemcy wysiedlili całe wioski z tego regionu do pracy przymusowej u tzw. bauer'ów w Bawarii (o ile się nie mylę, bo nie pamiętam nazwy miejscowości, ale sprawdziłam jakie były potem strefy okupacji alianckiej i zgadza mi się) Młodszym Czytelnikom podpowiem, że "bauer" to bogaty farmer niemiecki, który "zatrudniał" zesłańców ze stref okupowanych przez nazistów w czasie II wojny.
Tam, na tej niemieckiej prowincji babka Karolina poznała Polaka, mojego dziadka rodem z Kaszub, również zesłanego do pracy przymusowej ...i to był jeden z zalążków mojego istnienia
Dziadek Polak założył wraz z międzynarodową grupą towarzyszy niedoli o artystycznych inklinacjach coś na kształt kabaretu...Tu razem z babcią robią jakiś performans
Ponieważ administracja niemiecka zarządzająca międzynarodową społecznością zesłańców - głównie z krajów Europy Wschodniej miała problemy z komunikacją, a nawet wymową imion i nazwisk - to poszukiwała tłumaczy...Babcia okazała się nieoceniona , bo świetnie znała niemiecki, słoweński, serbsko - chorwacki, francuski i ...już trochę polskiego
Została zatrudniona w kartotekach i pionie administracyjnym...i podobno nie dawała Niemcom sobie w kaszę dmuchać. Miała opinię osoby charyzmatycznej i potrafiła wymóc na niemieckich oficerach różne ustępstwa wobec rzeszy robotników przymusowych. Np. wywalczyła założenie "szkoły" dla dzieci zesłańców, które marnowały się nie odbierając żadnej edukacji, podczas gdy ich rodzice pracowali na farmach, w mleczarniach, przetwórniach spożywczych itd.
Pomogła wielu ludziom zatajając pewne informacje przy składaniu raportów, lub wpisach do kartotek...
Po wyzwoleniu teren ten dostał się pod wpływy okupacji amerykańskiej i wtedy dziadkowie wzięli ślub.