Czas pożegnania i ... powitania

Żegnamy Sutivan witając wschód słońca.
Żegnam moje odkrycie - kiciusia z kościelnej wieży - mogę śmiało powiedzieć, że to "mój" kicior, skoro go ujawniłam na tym forum

Today is the day... Mam poznać moją rodzinę w Słowenii

Jestem tego ranka wulkanem emocji - mieszają się ze sobą smutek i nostalgia wywołane nieodwołalnością opuszczenia Chorwacji, podekscytowanie spotkaniem z familią i obawy, czy polubimy się, czy poczujemy więzy krwi..
Do tego dochodzi fatalne samopoczucie spowodowane pełnoobjawową infekcją w pełnym rozkwicie

Wjeżdżamy na prom mający planowo wystartować o 7:45.
I odpływamy

Ogarnia mnie jeszcze większy smutek - nie cierpię pożegnań, a Brač stał mi się za tym drugim pobytem bardzo bliski.
To był bardzo happy Brač


Nie tylko ja to czuję - współpasażerowie są ewidentnie targani takimi samymi emocjami...

A smutny piesek ma podobną ekspresję jak pani siedząca po mojej prawej

Ostatni pocałunek chorwackiego słońca na odmorište Krka...
Teraz to już pędzimy do Słowenii bez przystanków - postanawiamy.
Przed Sv.Rok 24 stopnie...
...natomiast za tunelem



To mnie zupełnie dobija - 12 stopni i zadyma z deszczem

Natychmiast włączamy ogrzewanie, a na pierwszej stacji benzynowej jednak robimy postój i szczękając zębami szukamy ciepłych ubrań.
Na granicy chorwacko - słoweńskiej - korek, który zatrzymuje nas tam przez około pół godziny.
W tym czasie postanawiam rozpocząć pierwszą lekcję słoweńskiego z radiostacją, która automatycznie wskakuje nam w miejsce chorwackiego radia


Właśnie odmawiana jest w niej...chyba "koronka" - modlitwa "Zdrowaś Mario". Po 15 - tym powtórzeniu potrafię ją odmówić bezbłędnie

Z rodziną w Słowenii umówieni jesteśmy na 17-18 tą - umawiał nas na odległość mój stryj - brat ojca, który bywa u nich dwa razy w roku, mówi biegle po słoweńsku i chorwacku, a rok wcześniej przyjął słoweńskie obywatelstwo.( Aby je otrzymać nie wystarczyło być synem Słowenki, musiał wykazać się właśnie znajomością języka, zdać jakiś test z wiedzy o Słowenii itd)
Ludzie, których mamy odwiedzić to mój...wujek


Właśnie otrzymuję od niej smsa:
"Hej, podobno jesteśmy spokrewnione

Gdzie jesteście i o której będziecie u nas?"
Wysyłam lokalizację (granica koło Bregany...) i myślę sobie...
Dlaczego mamy spotykać się wieczorem, zaraz zrobi się ciemno, a my mamy przecież odwiedzić groby przodków i rodzinną winnicę

Poza tym jestem niemal nieprzytomna od choroby i gorączki

Dzwonię do Jasnej i mówię, że mamy rezerwację w pensjonacie w Čatežu, i tak tu nocujemy, czy nie lepiej byłoby spotkać się nazajutrz - w niedzielę ?
Jasna jest bardzo zadowolona z takiego rozwiązania, więc umawiamy się na 10 rano w Cerklje ob Krki .
Miejscowości, do których się udajemy są bardzo blisko granicy, więc jedziemy już krótko.
Jak wspomniałam, nocleg będzie w Čatežu ob Savi (nad rzeką Savą), a docelowo trafimy do małej wioski Črešnjice pri Cerkljah, gdzie mieszkają krewni. Wioskę zaznaczyłam czerwonym punktem na mapie...
Čatež to wieś licząca około 328 mieszkańców. Znana jest głównie dzięki Termom - kompleksowi basenowemu ze spa i hotelem, ale też dlatego, że leży przy samej autostradzie i łatwo trafić tu na nocleg

Takie tutaj klimaty...
Nasz apartament jest na parterze małego domku schowanego za taką restauracją ...
Postanawiamy zajrzeć do niej i spróbować poprawić mój stan czymś takim jak rosół - ale to już po tym jak się zameldujemy...Marzę o gorącym prysznicu (mamy całe 9 stopni

Drzwi otwiera nam właścicielka - sympatyczna babka o wyglądzie i temperamencie artystki, ma na sobie fioletowe ogrodniczki poplamione farbami i chustkę na włosach. Pasujemy do siebie, bowiem ja też w "szmacie" na głowie

Mieszkanko dwupokojowe, czyściutkie i "wyniuniane", w łazience czyste ręczniki, kosmetyki do demakijażu, balsam do ciała, płyn pod prysznic. Yes, yes, yes.
Na ścianach obrazy olejne i mozaiki z kamieni półszlachetnych.
Potem dowiem się, że nasza artystka zajmuje się również prowadzeniem zajęć jogi - także dla gości pensjonaciku i innymi praktykami tajemnymi..Apartament nosi sugestywną nazwę - Life &Energy

No to ja bardzo proszę aby te pozytywne energie spłynęły na mnie i dodały życia, bo umieram normalnie


Niestety...
Z minuty na minutę jest ze mną coraz gorzej...Mimo zażytych leków i odpoczynku w pozycji horyzontalnej nie mam siły ruszyć ręką, ani nogą, nie ma mowy, żebym podźwignęła się do restauracji za płotem...
Po kilku godzinach - jest około północy - zaczyna robić się trochę dramatycznie. Nie mogę oddychać - to chyba napad astmy, matko bosko, co to jest ?

Kiedyś miałam kotkę, którą uparłam się zatrzymać mimo zdiagnozowanej u mnie silnej alergii na kota i psa.
Wtedy zdarzało mi się mieć duszności, ale po pierwsze były to stany o wiele mniej poważne, poza tym miałam inhalator na wszelki wypadek.
Koteczki nie ma z nami od lat, i od lat nie wiem co to alergia

Skąd, zatem ten koszmar?
Albo ktoś tu był przed nami z jakimś futrzakiem

Albo to skurcz oskrzeli wywołany gwałtowną zmianą i różnicą temperatur między Dalmacją, a Słowenią


Próbuję przyjąć jakąś pozycję, w której poczułabym ulgę, ale to się nasila, i na pewno nie pomaga atak paniki...Po kolejnych 15 minutach wyszukujemy w necie adres najbliższego ostrego dyżuru - znajduje się on w szpitalu w oddalonym o 2 km miasteczku Brežice. Chyba pora tam się udać...zanim będzie za późno

Słowenio, kraju przodków, dlaczego mnie tak witasz?

Ubieram się ciepło i owijam kocem. Przed budynkiem, w drodze do auta zauważam, że na powietrzu duszności zmniejszają się lekko.
Proszę małżona, by podtrzymywał mnie, bo się słaniam i pomógł pospacerować w kółko miarowym krokiem.
Chodzimy w ten sposób pół godziny, ja staram się oddychać tak, by unormować oddech. Przy tym dostaję szoku tlenowego, czuję, że zasypiam.
Może obędzie się bez ostrego dyżuru?
Ostrożnie, bez gwałtownych ruchów kładę się na łóżko, aplikuję sobie sama antybiotyk, który mam w apteczce i na szczęście zasypiam.
Rano...czuję,że stał się cud

Jest ze mną dużo lepiej, dam radę spotkać się z rodziną - a jeszcze w nocy podawałam ten plan w wątpliwość. Może antybiotyk zadziałał tak błyskawicznie, że jednak stoję na nogach?
Jedziemy do wsi Cerklje wzdłuż rzeki Krki, szkoda, że jest pochmurno, całkiem tu ładnie.
Jesteśmy umówieni pod szkołą podstawową - w starym budynku (po prawej) uczyła się moja babcia - współczesna część gmachu została dobudowana niedawno.
Koło szkoły dużo terenu do zabawy i sportów na świeżym powietrzu, oraz hotele dla pszczół.
Po 3 minutach podjeżdża auto z którego wysiada starszy mężczyzna i młoda kobieta. To wujek Jože i moja kuzynka Jasna .
Jože jest grubo po 60-tce, ale ma szczupłą, elastyczną sylwetkę, spaloną na mahoń od słońca w winnicy skórę twarzy, ciemne przydługie włosy, a na sobie...czerwone dżinsy, czerwone trampki i czerwoną skórzaną kurtkę kierowcy Formuły 1


Podobno pierwszych 17 sekund jest kluczowych dla zbudowania wrażenia o człowieku.
Widząc jego rozpromienienie na mój widok, szczery uśmiech i potem mocny uścisk, wiem, że się polubimy.
Kuzynka (nieco po 30-tce) jest z początku trochę zdystansowana, ale niedługo okaże się bardzo wesołą, trochę zwariowaną dziewczyną.
Idziemy na cmentarz, gdzie pochowanych jest wielu krewnych.
Grób mojej prababci Mariji...
Jest w nim pochowany także mój pradziadek - Martin Jurečič, ale nie ma adnotacji na nagrobku

Dziwne, gdyż wiem,że był wójtem, jak prawie wszyscy Jurčiče od wielu pokoleń, ale nie wypada mi pytać Jožego dlaczego nie wyryto inskrypcji na grobie jego dziadka.
Rodzina Jurečić przybyła w te okolice setki lat temu z terenów Chorwacji i z czasem nazwisko uległo zmianie na Jurečič.
Konstatujemy z Jasną, że mamy wspólnych pradziadków w tym grobie - dociera do nas, że naprawdę jesteśmy rodziną

To bardzo dziwne uczucie - odkryć, że ma się krewnych i to w Słowenii, zobaczyć groby przodków, o których prawie nic się nie wiedziało...
Tu leżą siostry babci - jej ukochana Vera (Veronika) i Marija.
I jej bracia - Martin i Jože - ojciec "naszego" Jožego.
Ufff...to było mocne doznanie.
Jedziemy do winnicy położonej na wzgórzu oddalonym o jakieś 10 minut jazdy samochodem, po drugiej stronie rzeki Krki, którą przeskoczymy starym, drewnianym mostem

Już widać oznakowanie szlaku winnic na wzgórzu Piroški Vrh...
Jeszcze kawałek lasem pod górę...
Mijamy wiele winnic i zatrzymujemy się przed "naszą", założoną przez pradziadka Martina w 1897 roku.
Jest też herb rodowy


