Mijam stolik, przy którym siedzące panie nie sprzedają wejściówek - czego się spodziewałem - tylko losy loterii i wchodzę do kościoła. Nikt mnie nie zatrzymuje, nikt niczego ode mnie nie chce - pstrykam kilka fotek, czekając aż dołączy do mnie Bea. Kiedy to jednak się nie staje, wychodzę na zewnątrz, bo szkoda, żeby tego nie zobaczyła. Okazuje się, że muszę chwilę na poszukiwanie mojej zguby poświęcić, ale jeszcze się nam udaje we dwójkę zajrzeć przed rozpoczęciem koncertu, co ma nastąpić lada moment.