napisał(a) Franz » 23.01.2016 15:50
Z podziwem rzucając jeszcze ostatnie spojrzenia na wspaniały kościół z niezaprzeczalnie piękną dzwonnicą, wsiadamy do samochodu i wyjeżdżamy z Tuluzy - miasta, będącego w V wieku stolicą państwa Wizygotów, zanim ci, wyparci przez Franków, przenieśli się za Pireneje. Miasta, stanowiącego charakterystyczny przykład klęski tolerancji wobec brutalnej siły religijnego fundamentalizmu. Hrabiowie Tuluzy swoją tolerancją wobec Żydów, a jeszcze bardziej katarów, kłuli w oczy papieską żądzę dominacji nad wszystkim i wszystkimi. Kiedy Kościołowi katolickiemu brakło rzeczowych argumentów w dyskusji, rozpoczęto krwawą rozprawę - zaślepieni wiarą krzyżowcy, awanturnicy wszelakiego autoramentu, pod wodzą Szymona de Montfort bezskutecznie atakowali Tuluzę aż do śmierci ich wodza. Wtedy papieskiej kurii udało się do zbrodniczego przedsięwzięcia namówić króla Francji i przed tą siłą nie było już obrony, zwłaszcza, że Kościół obficie szermował rzucaniem klątwy, obejmując interdyktem kolejnych hrabiów Tuluzy i wszystkich, którzy im służyli. Mordy, gwałty, pożogi w imię Boga Miłosiernego zniosły tradycyjną tolerancję południa Francji, a stworzona do walki z kataryzmem inkwizycja rozpoczęła długą historię wołających o pomstę do nieba działań.
Nie wiem, jak by było z tolerancją względem przekroczonego przez nas czasu parkowania - zbyt wiele było do
obejrzenia w mieście - ale nikt akurat nie sprawdzał parkomatów. Bea z mapką pobraną w informacji turystycznej bezbłędnie wyprowadza mnie z centrum, w przydrożnym Lidlu kupujemy z braku lepszej propozycji zestaw sześciu lodów na patyku i kiedy na jakimś rondzie trafia się zjazd w drogę szutrową, nie wahamy się ani przez moment. Już po chwili rozkładamy się z popołudniową kawą na skraju pola uprawnej trzciny - najpierw w cieniu, bo termometr wskazuje 25 stopni Celsjusza, potem jednak przestawiamy się do słońca, gdyż Celsjusze tym razem jakoś chłodne są.