napisał(a) Franz » 26.10.2015 19:17
Kiedy opuszczając wirydarz, trafiamy ponownie do będącej również kasą knajpy, gdzie właśnie urzęduje cała ta grupa. Pani za ladą polewa do kieliszków po kolei różne wina, tamci próbują, smakują, po czym wylewają resztę do kamiennej spluwaczki ze stojakiem, na którym zawieszone są winogrona. Ba! Żeby tylko marnowali to, co zostaje w kieliszkach, ale większość pluje drogocennym trunkiem. Aż tak im te wina nie smakują?...
No, dobrze, dobrze - wiem, o co chodzi, jednak sprawia to na mnie niespecjalnie miłe wrażenie. Przeglądając regał z folderkami, odczekujemy, aż grupa się rozproszy, a następnie i my przystępujemy do pani. Które wina zamierzamy spróbować? Przyznaję się do mojej ignorancji w temacie i proszę panią o dokonanie za mnie wyboru. W efekcie dostaję lokalne czerwone wino, a Bea wybiera jakieś białe. Obydwa są bardzo dobre, chociaż białe wydaje się smaczniejsze. pani zachęca do degustacji kolejnych gatunków - ja jednak prowadzę samochód, a pomysłu plucia winem nie akceptuję. Bea mogłaby poszaleć do woli i wyjść stąd wesolutka, jednak decyduje się dotrzymać mi kroku i zachować podobna wstrzemięźliwość. Podziwiam w skrytości jej determinację; ja bym sobie pofolgował...
Decydujemy się na zakup jednej butelki tego białego wina, którego nazwę pani zapisuje nam na kartce i w kasie zamieniamy siedem euro w gotówce na jedną butelczynę.
Wypijemy przy okazji, a teraz już ruszamy w dalszą drogę.