napisał(a) Franz » 03.09.2015 00:10
Bea kupuje jeszcze widokówki - ja też jedną wybrałem - oraz lawendę dla przyjaciółek, po czym wracamy do samochodu. Jako, że kończy nam się woda, próbujemy wyczaić jakiś wolno stojący kurek i kiedy przy mijanym cmentarzu widzę zawieszone konewki, wiem, że to jest właściwe miejsce. Akurat rozchodzi się jakaś orkiestra w białych spodniach i różowych koszulach - ciekawe, co to za impreza była - nabieram wody i wyjeżdżamy z Aigues-Mortes.
Minęła godzina druga po południu, więc czas na kawę, a że napatoczył się market Dia, więc sprawdzamy, czy ma na stanie dobre lody. Jakoż i po chwili wracamy do wozu bogatsi o litrową paczkę w cenie prawie dwóch euro, zatem od razu po starcie rozglądamy się za odpowiednim miejscem. Znajdujemy zaraz jakąś leśną drogę, wiodącą między willowymi posiadłościami a przyczepami kempingowymi, zadowalając się poboczem, gdy tabliczka na drzewie oznajmia o terenie prywatnym.
Roztasowujemy się, a Bea stwierdza, że niczego już nie będzie zwiedzać, póki nie umyje włosów. Z tak kategorycznym stwierdzeniem trudno dyskutować - a jako że mamy dwa pełne bidony, to i ja dla siebie wymówki nie będę szukał.
Jedynym minusem tego długiego pikniku jest aktywna obecność gryzących owadów, odjeżdżamy więc po ponad dwóch godzinach czyści, ale z bąblami.