Dzień ósmyWstajemy pół godziny później niż zwykle, składamy majdan i podjeżdżamy pod nasz akwedukt, pozostając na lewym brzegu rzeki. Z nocnego ścisku pozostały raptem pojedyncze samochody, niestety, pozostały również niewzruszone zakazy postoju. Dojeżdżamy na sam koniec drogi, a tu spory parking, bramki, barierki opuszczone - wysiadam i próbuję rozeznać sytuację. Z wywieszonych informacji wynika, że płaci się 18 euro za cały dzień, że imprezy i inne tego typu atrakcje. Żadne imprezy mnie nie interesują, chcę tylko zostawić wóz na jakąś godzinkę, jednak niczego ciekawszego od tych osiemnastu euro nie widzę. Odwracam się w kierunku samochodu i wtedy słyszę, że bramka do mnie woła:
- Monsieur, monsieur!
Rozglądam się - nikogo innego nie ma, bramka najwyraźniej chce pogadać ze mną. Wracam do niej, a ona zagaduje:
- Życzy pan sobie informacji?
- Chętnie. Chciałbym tu zaparkować, ale nie wiem, ile mnie to będzie kosztowało.
- Osiemnaście euro od samochodu - odpowiada bramka...
W tej sytuacji dziękuję serdecznie i odwracam się na pięcie. na głowę jeszcze nie upadłem, żeby płacić 18 euro za parking. Zawracamy, sprawdzając po drodze, czy gdzieś się nie da wozu odrobinę dalej postawić, ale wszystko obwarowane zakazami. Cóż, dojeżdżamy do mostu i na rondzie skręcamy na drogę wzdłuż prawego brzegu. I co widzimy? Dokładnie to samo - bezlitosne zakazy i droga kończy się przy analogicznych bramkach z analogicznym cennikiem.
Bea już rezygnuje z tej atrakcji - nie wszystko w życiu da się zobaczyć, nie wszystko warte jest takiego przepłacania. Ja wprawdzie byłem tu już wiele lat temu, ale przecież po to tutaj przyjechaliśmy. Zawracam, pilnie penetrując wzrokiem każdą boczną dróżkę i po jakichś trzystu metrach znajduję jedną bez zakazu ruchu. Wjeżdżamy!
Po chwili dojeżdżamy do rozległych trawiastych terenów, a metalowa bramka leży przewrócona i odstawiona na bok. OK, bierzemy! Nie widać żadnych informacji o ewentualnych szykanach, za to jakieś pojedyncze samochody, a nawet małe namiociki, zaś nieco dalej ktoś bawi się z psem.
Parkuję, do plecaka bierzemy jedynie wodę mineralną i ruszamy na skos przez trawę. Pozdrawiamy się z panem z pieskiem - z bliska widać, że mundurowy - dochodzimy do szosy, nią do parkingu, gdzie stoją kampery z bogatym sprzętem audio-wideo. Jacyś ludzie rozmontowują scenę po wczorajszym koncercie, a my starając się nie zaplątać w liczne kable, przecinamy parking i oto ukazuje się naszym oczom Pont du Gard.