Odcinek 1Jak doszło do CRO-zdrady, dojazd i początki smętnych spacerów w deszczuW poprzednich latach miało nie być Chorwacji, a jednak ciągle była. W tym roku uparłam się, że koniecznie musi być coś wyjątkowego. W CRO jest dla nas zbyt swojsko, czujemy się tam jak w domu, a tym razem chcieliśmy czegoś wyjątkowego(tzn. wyjątkowego może nie ogólnie, ale przynajmniej na tle poprzednich wakacji). No, ale właściwie dlaczego? Tu następuje, moment, w którym muszę się trochę uzewnętrznić z życiem prywatnym, czego normalnie po forach internetowych nie robię. No, ale w tym wypadku ma to znaczenie- miała być to nasza podróż....poślubna
Stąd właśnie wynikła potrzeba wakacji w jakimś sensie wyjątkowych. Wymarzyłam sobie jakąś romantyczną scenerię, a z romantyzmem jakoś najbardziej kojarzą mi się Włochy. Na pewnym etapie było już postanowione- Apulia samolotem. Przeczytałam relacje
Marzeny, ,
Myszy i
Tony'ego i powoli zaczęłam układać plan zwiedzania. No, ale po dłuższym namyśle stwierdziliśmy, że chyba nie ogarniamy tego, że to my mamy dostosować się do samolotu, a nie on do nas
Termin nas trochę ograniczał(bo koniecznie chcieliśmy jechać/lecieć od razu po ślubie), więc z samolotem i Apulią na razie daliśmy sobie spokój
. No dobrze, to inny rejon Włoch. Rzym? Neapol? Samochodem to za daleko. No to północ. Rimini? Tam chyba gwałcą...Jezioro Como? Eee, ja to bym chciała nad morze. No i wtedy mnie olśniło: Toskania.
Zaczęłam szukać domków na luksusowych campingach. No, ale, że my nie jesteśmy do końca normalni i Włochy zamierzaliśmy zwiedzać trenitalią, to kwatera musiała być gdziekolwiek, ale blisko dworca. A te campingi to zazwyczaj są w środku niczego, przecież nie będziemy chodzić 5 km na dworzec przez węzeł autostradowy. Apartmany drogie jakieś i w większości bez parkingu. Przecież Korsa musi gdzieś mieszkać
No i pomysł z Włochami umarł. To spowodowało skierowanie moich myśli na niebezpieczne tory...tory zwane "a może jednak Chorwacja". No, ale musiało być coś blisko, żeby się na 1 strzał dało dojechać. No więc miałam już upatrzone ładne plaże na wyspie Cres...
Gdzieś tam jednak uwierała myśl, że miało już nie być Chorwacji, no więc... trzeba było znaleźć jakiś kompromis. A co może być kompromisem między Włochami a Chorwacją?
Noo, to przecież oczywiste: Słowenia. Która chodziła mi po głowie od jakiegoś czasu, ale potem o niej zapomniałam. No nic przypomniałam sobie.
Nadszedł 26 maja, dzień wyjazdu. Mieliśmy trochę prościej, bo nie wyjeżdżaliśmy z domu, a z okolic Karpacza, gdzie mieliśmy ślub i mikro-wesele
Pojechaliśmy przez Czechy, jak zwykle trwało to wieki, jak zwykle mówiliśmy sobie, że to ostatni raz. Wyjechaliśmy późno, bo impreza w sobotę trwała dłużej niż miała trwać, rano długo się grzebaliśmy...Przejazd przez Austrię minął sprawnie, ale jak zawsze w ulewie, potem kawałeczek przez Włochy, by się w słoweńskich górach po ciemku nie zabić, aż w końcu około godziny 23 meldujemy się w Kranjskiej Gorze, gdzie czeka na nas właściciel apartmanu. Czekał z powitalnym bimbrem własnej roboty, dał nam mapki, opowiedział co robić i co zobaczyć w okolicy. Idziemy spać nie mogąc doczekać się nowych przygód...
To był przydługi wstęp(nie ma obowiązku czytania
) teraz będzie relacja właściwa:
27-05-2019, poniedziałekSwoją wiedzę na temat słoweńskiej pogody czerpałam z oglądania skoków narciarskich w Planicy, w ostatni weekend marca. No, a skoro w marcu tam tak słonecznie i ludzie w telewizorze bez kurtek, to ubzdurałam sobie, że na koniec maja i w czerwcu będą tam panowały tropiki
Tja. Okazało się, że Kranjska Gora to takie słoweńskie Zakopane(chociaż dużo ładniejsza od Zakopanego), gdzie bardzo dużo pada, a parasolki sprzedają w sklepikach z pamiątkami.
Nasz pierwszy słoweński widok z okna:
Od rana lało i było szaro. Co tu robić? Na razie musimy iść do sklepu, bo w bagażniku mamy tylko resztki wódki weselnej i wina od gości. Idziemy zatem do znanego nam z północnej Chorwacji Mercatora, gdzie robimy większe zakupy. Szczerze mówiąc po cenach apartmanów spodziewałam się, że i w sklepach będzie bardzo drogo, a jednak nie było tak źle- ceny jak w Cro.
Wczesnym popołudniem stwierdzam, że nie po to tu jesteśmy by siedzieć w pokoju, więc wymyślam akceptowalną w deszczowych warunkach wycieczkę. Pozwiedzamy małe słoweńskie miasteczka.
Na poczatek- Radovljica. Po drodze kupujemy winietę na stacji benzynowej(w końcu winieta SLO się opłaca!), nasze mózgi przy okazji rejestrują, że w Słowenii nie ma gazu na każdej stacji- nie ma np. w Kranjskiej Gorze. Trudno, jakoś trzeba będzie z tym żyć i tak będziemy codziennie na autostradzie.
W Radovljicy parkujemy damrowo pod dużym sklepem. Krótki spacer doprowadza nas do centrum.
Miasteczko jest stare, w XVw. było małym grodem z zamkiem.
Zabytkowa część miasteczka jest maleńka- w zasadzie ogranicza się do jednej uliczki.
Miasto jest bardzo urokliwe i zadbane, wkurza nas trochę ten deszcz.
Jest zabytkowy kościół, ale nie umieliśmy mu zrobić dobrego zdjęcia
Są też punkty widokowe, podejrzewam, że oferują całkiem ciekawe widoki na okolicę, jednak nie było nam dane sprawdzić(pogoda)
Spacery w deszczu nie są przyjemne. Wracamy do samochodu i jedziemy zobaczyć kolejne miasteczko.
cdn.