Środa - 11 lipca
Rano najpierw plaża – woda znów bardzo ciepła, a na niebie lampa.
Po obiedzie wyruszamy na kolejną wycieczkę. Tym razem...
Punat
Jest blisko – ledwie 20 kilometrów, i do tego po łaskim (kolejna przewaga Malinskiej nad Baską ). Wszystko idzie fajnie aż do zjazdu na Punat.
Od tego skrzyżowania droga prowadzi tuż nad powierzchnią wody, a do tego bez żadnych barierek – bo i nie bardzo jest tam na nie miejsce. W dodatku zakręt za zakrętem, strasznie wąsko. Moja żona niebezpiecznie wpina paznokcie w siedzenie , a ja się zastanawiam, ile jest tu przypadków wpadnięcia autem do morza – wystarczy przecież mały poślizg albo ktoś nie wyrobi zakrętu i nieszczęście gotowe.
Punat zachwyca już od wjazdu. Wąskie kręte uliczki, zwarta zabudowa, trudno się mijać. Na dole piękna marina:
Parkuję właśnie tam i wyruszamy na poszukiwania czegoś co zawiezie nas na wyspę Kosljun. Jest już prawie 17-ta, więc musimy się pospieszyć, a tu jak na złość wszystko pozamykane i pustki na promenadzie! Na łódkach też! W końcu zauważa nas starszy pan na rowerku i pyta, czy szukamy transportu. Cena na Kosljun i z powrotem – 20 kun za osobę. Nie tracimy czasu i za chwile już pędzimy w stronę wyspy.
Rejs trwa ok. 10 minut. Oto nasza taksówka wraz z właścicielem:
Umawiamy się na 18tą, bierzemy jeszcze telefon na wszelki wypadek i nasz „taksówkarz” odpływa, a my zostajemy na wyspie.