26 lipca, środa c.d.Z Rzeszowa do Łańcuta jest raptem kilkanaście kilometrów. Bardzo szybko wydostajemy się z miasta, nie ma żadnych korków a nawet ruch nie jest duży mimo, że to popołudnie powszedniego dnia. Pogoda jest parna i duszna, mimo, że często zachodzi słońce to i tak jest bardzo gorąco.
Łańcut to niezbyt duże miasto założone w XIV wieku przez Kazimierza Wielkiego. Osiedlili się w nim koloniści niemieccy z Bawarii, z miasta Landshut – i właśnie stąd pochodzi nazwa Łańcut
o czym dowiedziałem się przypadkiem jakiś czas wcześniej. Podobno jeszcze do XVIII wieku mówiono tutaj odrębną gwarą wywodzącą się od średniowiecznych kolonistów.
Łańcut nie posiada znaczących zabytków i gdyby nie ten jeden, jedyny najważniejszy Zamek byłby raczej tylko jednym z wielu niezbyt wyróżniających się miasteczek na polskiej mapie. A tak, to całe centrum jest dość szczelnie obstawione samochodami a po uliczkach w okolicy Zamku, który zresztą stoi nieopodal Rynku kłębią się dość pokaźne tłumy. A może to Rynek Łańcuta leży koło Zamku?
.
Chwilę krążymy i my w poszukiwaniu dobrego i darmowego miejsca do pozostawienia auta. Cierpliwość się opłaciła
, auto zostanie w cieniu parkowych drzew tuż pod zamkowym ogrodzeniem przy ul. 3 maja niemal naprzeciwko budynku w którym są kasy. Do zamknięcia kas pozostało jeszcze około półtorej godziny, także bez problemu zdążymy rozeznać się w sytuacji.
Dlaczego ten Zamek jest taki znany i popularny? Głównie dlatego, że jako jeden z bardzo nielicznych tego typu zabytków w Polsce nie ucierpiał podczas ostatnich wojen, przetrwał zarówno okupację hitlerowską jak i przejście Armii Czerwonej bez zniszczeń. XVIII i XIX wieczne wyposażenie zachowało się w takim stanie w jakim zostawił je podczas wojny ostatni właściciel Alfred III Potocki. Nie ma jednak w Zamku tylu dzieł sztuki co dawniej, w 1944 roku przed nadejściem frontu Potocki wywiózł koleją z Zamku kilkaset skrzyń tego co najcenniejsze najpierw do Wiednia a potem do Szwajcarii i Francji gdzie osiadł. Poniekąd udało mu się to za sprawą dobrych stosunków z Niemcami. Większość tego majątku sprzedał aby zapewnić sobie dostatnie życie na obczyźnie.
Zanim pójdziemy ogarnąć temat
konsumujemy mocno spóźnione drugie śniadanie. W kasie dowiadujemy się że spokojnie zdążymy jeszcze po zwiedzeniu Zamku zobaczyć jeszcze Storczykarnię, to był ważny punkt programu. Ostatecznie decydujemy się na kupno biletów do Zamku (Oranżeria w cenie) i Storczykarni, odpuszczamy Powozownię, chociaż podobno jest to miejsce również warte zobaczenia. Jednak wolimy kwiatki
. Cena za ten zestaw dla 2 osób to 56 zł (sprawdziłem na stronie, w tym roku byłby to koszt 60 zł). Wejścia są o ile dobrze pamiętam co 20 minut, także czekamy tylko chwilkę na przewodniczkę i z około 30-sto osobową grupą ruszamy do Zamku. Wejście do parku jest ogólnodostępne, płatne są tylko poszczególne
ekspozycje.
W Zamku można robić zdjęcia, nie ma żadnych ograniczeń w tym względzie, poza tym że nie wolno używać lampy. No i oczywiście zaraz po wejściu idziemy do specjalnego pomieszczenia
gdzie obuwamy słynne kapcie
. Ma to zapobiec niszczeniu cennych, zwłaszcza w niektórych pomieszczeniach, intarsjowanych parkietów. Zwolnione z obowiązku są osoby mające trudności z poruszaniem się, w naszej grupie była jedna taka kobieta.
Przewodniczka która się nam trafiła była wg mnie bardzo kompetentna i zaangażowana. Być może wszyscy zamkowi przewodnicy są tacy
, tego nie wiem. W każdym razie ta nasza opowiadała bardzo dużo i bardzo ciekawie, nawet takie osoby jak my, które nie miały większego (a nawet żadnego
) pojęcia o historii tego zabytku mogły pilnie słuchając sporo się dowiedzieć.
Cóż, w środku było ciemnawo
, a nasz sprzęt jest jaki jest…do tego liczna grupa i czasami ciasne, ograniczone sznurami miejsca w których można się było poruszać nie ułatwiały zadania jakim było robienie zdjęć. Także z góry sorry za dość kiepską jakość
.
Kominek w przedsionku.