Na Wschód - odsłona 2 Kilkudniowa wycieczka którą sobie wymyśliliśmy i zrealizowaliśmy w lecie 2016 roku tylko zaostrzyła nasz apetyt na ten region naszego kraju. Mowa o jego wschodnich regionach, do tamtej pory znanym nam kiepsko, można powiedzieć że prawie wcale, zwłaszcza Małgosi, bo ja wiele lat temu bywałem tu i ówdzie. Wtedy wycieczka była rozpoznawcza i krótka, teraz, jako że urlopu nam nie brakowało, postanowiliśmy wybrać się na cały tydzień. Planów było kilka, w zasadzie trzy – wschód północny, wschód środkowo-południowy i wschód południowy
, każdy oczywiście był bardzo ambitny
, ale mając do dyspozycji tak dużo czasu mogłem sobie wymyślać i rozważać różne warianty. Ostatecznie wybraliśmy plan numer trzy
, wybraliśmy też termin i pozostało tylko odpowiednio się przygotować i zaczekać na ten właśnie dzień.
Czekaliśmy na dzień bacznie przyglądając się prognozom pogody
, a te były niezbyt zachęcające. Sytuacja była dynamiczna, wahaliśmy się i rozważaliśmy różne warianty niemal w ostatniej jeszcze chwili… i postanowiliśmy nie jechać
. Ale skoro piszę ten tekst to znaczy, że jednak wycieczka doszła do skutku
, tylko, że przesunięta w czasie i okrojona… zamiast 9 dni do dyspozycji pozostało nam jedynie 5. Dlatego trzeba było zmodyfikować, czyli zwyczajnie zrezygnować z połowy zaplanowanych miejsc i skupić się na mniejszym obszarze.
Dniem wyjazdu został
25 lipca, wtorekWyruszamy po pracy, a właściwie w jej trakcie, czyli wychodzimy wcześniej – około 12 - zresztą jak zwykle. Pogoda jest kiepska, jest pochmurnie, chłodno, nawet od czasu do czasu kapie niewielki deszcz. Od jutra ma się zacząć okienko pogodowe
, zobaczymy na ile prognozy się sprawdzą. Najdogodniejszą trasą na południowy wschód jest z Wrocławia oczywiście autostrada A4, jednak my z niej nie korzystamy… nie ze względu na to, że jest płatna, ale na to, że podobno trwają na niej jakieś remonty i bywają spore korki
których wolimy uniknąć. Dlatego jedziemy sobie starą 94 przez Opole, dawną naszą trasą którą przed laty jeździliśmy przez Śląsk w Tatry, polskie i słowackie. Korków nie uniknęliśmy i tak, na szczęście nie były zbyt dokuczliwe. 94 też była odcinkami remontowana i postaliśmy w 2 czy 3 miejscach na „wahadełkach”.
W międzyczasie powstało jednak trochę nowych dróg
, dlatego Śląsk omijamy górą – kawałkiem A1 i innymi trasami szybkiego ruchu, kontynuując przez Olkusz do Krakowa. Ten z kolei omijamy dołem – czyli autostradą A4, której jeszcze nie było gdy byliśmy w tym regionie po raz ostatni. Pogoda chwilowo się poprawia i nawet przez chmury przebija się czasem słońce, jednak im dalej na wschód tym znów coraz gorzej i ciemniej. Autostradą jedzie się nieźle, im dalej od Krakowa tym jest coraz puściej. Zjeżdżamy przed Dębicą kierując się na północ i po pół godzinie wolnej jazdy gęsto zabudowanym terenem docieramy do pierwszego celu… a jest nim miejscowość (malutkie miasteczko) Przecław
.
Cóż ciekawego jest w Przecławiu? Otóż znajduje się tu pałac do którego się właśnie zbliżamy…ale, co było do przewidzenia, dzisiaj już nic nie zobaczymy. Dochodzi 20 i gdy zajeżdżamy przed bramę wjazdową jakiś człowiek właśnie ją zamyka
.
No trudno, to nawet dobrze bo i tak jest późno, jest marna pogoda a my jesteśmy trochę zmęczeni. Przyjedziemy tu rano, a teraz musimy tylko znaleźć sobie jakieś miejsce do spania. Rozglądałem się po drodze, coś tam nawet może by się nadawało, ale nie chciało się nam wracać. Spróbujemy gdzieś tutaj…
Duży asfaltowy plac poniżej Rynku uznaliśmy za nie nadający się, bylibyśmy zbytnio na widoku. Powyżej tego placu, na górce stoi przecławski kościół a obok jest parking… ale to zbyt blisko ulicy. Jedziemy nią kawałek i tuż za kościołem w prawo odbija jakaś dróżka, pod górę pośród drzew, tu zaczyna się już chyba pałacowy park, tylko od drugiej strony niż brama przy której przed chwilą byliśmy. Jadę może 200 metrów i wyjeżdżamy
pod samym kościołem, tylko z drugiej strony
. Rozglądamy się, chwila zastanowienia…dobra, wygląda na to, że to będzie dobre, spokojne miejsce, tu zostajemy
.
Ustawiam auto tak, by dobrze się nam gotowało i spało i zabieramy się do roboty. Jest zimno, powoli zapada zmrok a do tego zaczyna kapać deszcz. Początkowo słabo, ale później na tyle dokuczliwie, że przenosimy się przed sporą klapę naszego auta. Gdyby wiało nic by nam ten manewr nie pomógł, ale nie wieje
, dlatego od biedy jesteśmy przed deszczem chronieni… przynajmniej nie kapie nam do garnka
.
Ugotowaliśmy, zjedliśmy, rozłożyliśmy łóżko… poza szczekającym przez chwilę psem z posesji nieopodal i zaciekawionym co się dzieje jego właścicielem nie było żywej duszy.
Zasypiamy. Leje.