Re: Małe i duże po Polsce podróże - a miał być tylko Lublin.
25 lipca, poniedziałek c.d.Z Opatowa ruszyliśmy prosto na zachód, ale nie prosto do Kielc
, w Łagowie bowiem odbiliśmy na północ by znaleźć się bliżej Gór Świętokrzyskich
. Robiąc wstępne plany tego wyjazdu także i one zostały w nich ujęte, ale bardziej tak na wszelki wypadek, gdybyśmy przypadkiem mieli za dużo czasu
. Czasu zostało już bardzo mało, także nie było mowy o wspólnym zdobywaniu Łysicy (może innym razem) na którą udało mi się kiedyś w pocie czoła wdrapać
. Będąc tu kilkanaście lat wcześniej zaliczyłem także klasztor na Świętym Krzyżu zapamiętując go jako miejsce warte zobaczenia, dlatego teraz chciałem go pokazać Małgosi.
Nie wiem jak to się stało, że wówczas udało mi się podjechać autem pod sam klasztor. Czy może była niedziela i wówczas zakaz nie obowiązywał, czy w ogóle go jeszcze nie było
, tego nie pamiętam, w każdym razie okazało się, że ten punkt programu będziemy musieli odpuścić. Na granicy lasu, będącej zdaje się też granicą Parku Narodowego zastaliśmy bowiem wspomniany zakaz i szlaban. Iść pieszo nie zamierzaliśmy, to za daleko, korzystać z konnych zaprzęgów również (jest taka możliwość) – aż tak zdeterminowali nie byliśmy. Klasztor został na ewentualny następny raz
, może wtedy spróbujemy dostać się do niego pieszo z Nowej Słupii (jest bliżej).
Wracając do głównej szosy do Kielc nagle usłyszeliśmy w samochodzie dziwny dźwięk dochodzący….skądś
, jakby z silnika, albo może gdzieś spod spodu auta. Silnik stał się głośniejszy, dudniący, bacznie nasłuchiwałem czy może wróci to do normy, mijał kilometr za kilometrem ale nic się nie zmieniło, jeśli już to na gorsze
. Przyznam, że bardzo nam to popsuło humory
, już widzieliśmy oczyma wyobraźni Lunę na lawecie a siebie z wyrzutami sumienia że tak szybko i bez głębszego rozważenia złapaliśmy się na używanego wraka
do którego trzeba będzie teraz dołożyć masę kasy na remont. Podejrzewaliśmy (naczytawszy się przez lata o wrażliwości diesli na gorsze paliwo) że może ostatnie tankowanie było jakieś pechowe i zaszkodziło silnikowi, w związku z czym zatrzymałem się na pierwszej markowej stacji by je uzupełnić. Nie pomogło
, na domiar złego popsuła się pogoda, niebo zupełnie się już zaciągnęło chmurami co spotęgowało nastrój melancholii i beznadziei
.
Na szczęście, choć auto wydawało podejrzane dźwięki, nadal dzielnie połykało kilometry. Minęliśmy Kielce (nie były w planie) by skierować się dwupasmówką ku Krakowowi. Nasz bardzo charakterystyczny cel widać było już z daleka.
To oczywiście
zamek w Chęcinach. Po zjeździe z głównej w kierunku miasteczka prezentuje się jeszcze okazalej.
Również i to miejsce odwiedziłem kilkanaście lat temu i zapamiętałem jako bardzo atrakcyjne. Dlatego właśnie się tutaj znaleźliśmy na (prawie) zakończenie tej podróży.