No, to się trochę nazwiedzaliśmy
. Tym razem pogoda nam sprzyjała, w takich warunkach spacery po miastach i odwiedzanie zabytkowych miejsc stają się nawet dość przyjemne
. Teraz będziemy się już kierować w stronę samochodu tak wybierając drogę by trafić tam, gdzie jeszcze nas nie było
Fragmenty mozaik można napotkać po prostu w mieście...
Pora sjesty już za nami, deptaki, w tym ten -Via Cavour, zapełniają się
Mury Rawenny zachowały się fragmentarycznie, ale kilka bram pozostało – ta nosi nazwę Porta Adriana
Mercato Coperto, czyli Hala Targowa na Piazza Costa
Kościół Santo Spirito był zamknięty, chyba trwał wewnątrz jakiś remont – nic dziwnego, też zbudowano go w V wieku
, natomiast my weszliśmy do kolejnego miejsca z listy UNESCO – Baptysterium Ariańskiego. Wejście jest bezpłatne a mozaiki zdobiące sufit budowli przedstawiają 12 apostołów i scenę chrztu Chrystusa. Do baptysterium schodzi się po schodkach w dół, niemal w połowie leży poniżej poziomu ulicy – to efekt z jednej strony zapadania się gruntu, z drugiej, pokrywania ulic i placów kolejnymi warstwami bruku.
Z tego miejsca mieliśmy już niedaleko do auta. Zrobiło się późno, minęła 18.30 a my chcieliśmy podjechać do jeszcze jednego zabytkowego obiektu z listy UNESCO – do Mauzoleum Teodoryka. Nie ma tam mozaik, a jedynie sarkofag w którym być może znajdowały się prochy króla. Mauzoleum zbudowano z marmuru pochodzącego z Istrii a ciekawostką jest ogromny blok skalny stanowiący kopułę który waży ok. 300 ton.
No ale że tak powiem pocałowaliśmy klamkę. Mauzoleum było już zamknięte i tylko z zewnątrz było je widać. Wstęp z tego co pamiętam to 4 euro.
Budowla leży na skraju miejskiego parku... mogliśmy więc pooglądać sobie wiosenne stokrotki
.
Chętnie byśmy sobie tu posiedzieli dłużej, odpoczęli... Rawenna trochę nam dała w kość
, ale pora była już najwyższa by zabrać się za szukanie jakiegoś miejsca na nocleg. Jako że z miasta bardzo blisko jest nad morze, stwierdziłem, że pewnie tam znajdziemy coś fajnego. Trafić nie było trudno, wszędzie stały drogowskazy „Lidi Nord”, „Lidi Sud” . Wybraliśmy Lido Adriano, na mapie dwa kwadraciki, może to jakieś bary?
. Na mapie google kwadracików zapewne byłoby duuuuużo więcej – Lido Adriano to ciągnąca się parę km miejscowość z blokami i domkami jednorodzinnymi
. Echhh, kiedy wreszcie człowiek zrozumie, że Włochy, przynajmniej te północne, to nie Grecja....
.
No dobra, ale bez przesady, bloki się skończyły (w tych rejonach to możliwe chyba tylko wtedy, gdy nieopodal jest ujście jakiejś rzeki czy kanału) i mogliśmy szutrówką dojechać nad samo wybrzeże. Włoski Adriatyk, właśnie tu zobaczyliśmy go po raz pierwszy tak naprawdę
.
Był taki sobie
, poza tym mocno wiał zimny, wschodni wiatr od morza. Nic tu po nas, zostać tu nie będziemy mogli, to nie jest dobre miejsce. Ciągle podjeżdżał ktoś autem, po umocnieniach też chodzili i jeździli rowerami ludzie. Jeden, bardzo czarnoskóry, zatrzymał swój rower tuż obok i wyraźnie czekał co zrobimy dalej... nie było wyboru, odjechaliśmy.
Na szczęście dobre miejsce znaleźliśmy nieopodal. Nie nad samym morzem a troszkę dalej od niego, za ogrodzeniem jakiejś przepompowni czy innego niewielkiego zakładu. Nad nami drzewa pod nogami zielona trawa, obok nas pola, za nimi Lido Adriano... całkiem fajnie się zapowiadało. I gdyby nie spore ilości komarów
to tak byłoby naprawdę . Tym razem pomógł nam wiatr który skutecznie je przeganiał
. Tak więc ugotowaliśmy sobie porządny obiad i zasnęliśmy w nadziei na kolejny udany dzień
A – nocleg nad laguną
B – Chioggia
C – Abbazia di Pomposa
D – Rawenna
E – nocleg przy Lido Adriano
c.d.n.