28 kwietnia, niedzielaNo i co? Miało być pięknie, a tu znowu chmury
Nieeee, tym razem nie będziemy jednak malkontencić
, chmury były cienkie i z minuty na minutę było ich mniej
. Poranek był więc bardzo pozytywny a my pełni nadziei na kolejne piękne dni.
Wstaliśmy tradycyjnie o wschodzie słońca – czyli w tym rejonie i o tej porze roku jakoś koło 6 rano . Co mokre powystawialiśmy na zewnątrz
Powiewał lekki wiaterek, śniadanie w takich warunkach bardzo dobrze smakowało
. Teoretycznie w takim miejscu, nisko położonym, wilgotnym, powinny „uprzyjemniać” nam czas roje komarów, ale na szczęście w powietrzu unosiły się tylko pojedyncze sztuki.
Poranne zbieranie trwa zwykle godzinę – do półtorej. Dlatego jeszcze przed 8 rano wracamy z Włoch prowincjonalnych do tych trochę bliżej utartych szlaków. Po kilkunastu minutach parkuję na jednym z darmowych miejsc tuż przed mostem prowadzącym na stare miasto Chioggii.
Dlaczego
Chioggia? . Sam nie wiem
. Żaden przewodnik który mieliśmy ze sobą nie wspominał o tej mieścince ani słowem. Ale spodobało mi się jej położenie, po przeciwnej stronie weneckiej laguny, przed wyjazdem pooglądałem trochę zdjęć – no i w efekcie postanowiłem tu zajechać na chwilę. Poza tym... do Wenecji na razie nie dotarliśmy, odwiedźmy więc coś co będzie choć jej namiastką
.
Chioggia od razu nas zaciekawia
. Przechodząc mostem przyglądamy się specyficznym nawodnym konstrukcjom oraz porannej pracy mieszkańców.
Staliśmy długo na moście próbując odgadnąć co ci rybacy wyciągają ze skrzyń, przebierają i część wyrzucają do morza. Na moment udało się nam dokładnie zaglądnąć. Zobaczyliśmy wielkie kraby – te małe, poprzebierane, trafiły z powrotem do morza.
Zanim dojdziemy na Starówkę podziwiamy pranie nad główną ulicą
I pana urządzającego pieskowi poranną przebieżkę
Katedra i brama do najważniejszej części miasta.