Tak dużo zdjęć mamy z zewnątrz, bo wewnątrz rzecz jasna nie wolno ich robić
. Zawsze bardzo nie podobają się nam takie zakazy, no ale cóż... Na szczęście nie jest to tak częste zjawisko, nawet we Włoszech.
Oczywiście jakieś fotki z tzw „biodra”
udało się ustrzelić. Tu przydaje się zwłaszcza Fuji – ma odchylany wyświetlacz no i nie wydaje tak głośnych dźwięków jak Pentax.
Bazylika rzeczywiście jest bardzo piękna i robi wrażenie. Najważniejszym miejscem jest kaplica del Santo, z grobem św Antoniego i licznymi płaskorzeźbami, do której to stała kolejka ludzi. Jeszcze większa kolejka była do kaplicy del Tesoro, z tyłu za prezbiterium – tam przechowuje się język i struny głosowe świętego Antoniego
– ten fakt trochę wstrząsnął nami a zwłaszcza Małgosią... jak w ogóle można takie rzeczy robić, wyrywać kawałki wnętrzności... , oraz wiele innych relikwii (zapamiętaliśmy list napisany przez o Kolbego
). Tuż obok jest kaplica polska do której też zaglądnęliśmy – służyła od XV wieku jako miejsce pochówku Polaków studiujących w Padwie.
Capella Del Santo - zdjęcie z internetu:
Na placu przed bazyliką stoi posąg tzw Gattamelaty z 1453 r. – jest to pierwszy tak wielki posąg z brązu od czasów rzymskich.
Czas na powolny powrót do samochodu, niestety, nadzieje na poprawę pogody jaką mieliśmy jeszcze z godzinę temu, nie ziściły się. Zaczyna znów padać i to dość porządnie.
Został nam do obejrzenia jeszcze jeden ważny zabytek Padwy, Capella degli Scovergni, pokryta pięknymi freskami Giotta, ale mówiąc szczerze zupełnie nam się już nie chce
. Wchodzimy tylko na chwilę do kościoła degli Eremitani, tuż obok. Budowla z XIV wieku została mocno zniszczona podczas II wojny, co w sumie trochę we wnętrzu widać bo są tam głównie puste ściany.
Chwila, którą mieliśmy tu spędzić mocno się przeciągnęła. Zaczęło lać tak mocno, że nie sposób było się ruszyć, z nieba spadały nieprzerwane strugi wody a ulice zamieniły się w potoki. Trochę też grzmiało. Minęła 18, zaczęła się msza... potem się skończyła, zostało tylko trochę ludzi, powyłączano światła. Cóż było robić – nie wiedzieliśmy ile jeszcze będzie tak lać, trzeba było iść. Do auta nie mieliśmy daleko, ale już po pierwszych 100 czy 200 metrach w butach chlupała woda
. Mimo, że zostawiliśmy samochód w takim nie do końca pewnym miejscu, grzecznie na nas czekał
Reasumując... pierwsze tegoroczne koty za płoty
. Trochę zbyt słabo byliśmy zorganizowani by zobaczyć więcej najważniejszych padewskich miejsc, w znacznej mierze utrudniła nam zwiedzanie paskudna aura. Zwiedzanie z parasolką w dłoni, gdy jednocześnie w drugiej trzyma się mapę bądź przewodnik, a w trzeciej
aparat, i jednocześnie czwartą
kręci się jego obiektywem
od czasu do czasu wycierając szkła zachlapane deszczem, nie należy do zadań całkiem banalnych.
Z Padwy wyjeżdżam podobnie jak z większości innych dużych miast – na czuja
. Czasem udaje się to łatwiej, czasem trzeba troszeczkę pokluczyć... tym razem obraliśmy tę drugą formę poruszając się m.in jakimś nadrzecznym wałem
. Trafiliśmy na właściwą drogę w kierunku południowo wschodniem i jadąc wypatrywaliśmy jakiegoś miejsca na nocleg. Nie było to też takie proste, Włochy są dość gęsto zabudowane, a gdy wydaje się, że jest pusto, tak naprawdę pusto nie jest bo wśród pól stoją sobie pojedyncze domy – gospodarstwa.. Każda dróżka, nawet szutrowa, nigdy nie prowadzi donikąd – zawsze do któregoś z tych domostw. No ale wieloletnie doświadczenie w wyszukiwaniu „kryjówek” procentuje – ostatecznie wylądowaliśmy u stóp dość wysokiego wału, za którym jak się okazało znajdowała się już wenecka laguna. Rozbiliśmy obóz
, parasolki rozłożone do suszenia, buty przebrane, obiad się gotuje.... nie, nawet z obiadem nie było tak prosto
. Okazało się, że gdy nabijałem butlę pan na stacji zakręcił zawór tak mocno, że za nic nie mogłem go ruszyć. Użyłem więc narzędzi – konkretnie młotka i śrubokręta - no i plastikowe pokrętło zwyczajnie pękło
. Od tej pory musieliśmy używać wąskich szczypczyków do odkręcania zaworu a butla pewnie pójdzie do wymiany
.
To był męczący i nie do końca udany dzień, choć z drugiej strony byliśmy w chyba największym z zaplanowanych na ten wyjazd miast więc wpadki były łatwe do przewidzenia. Wieczór był dość ciepły, powiewał lekki wiatr, czasem jeszcze pokropiło. Zasnęliśmy z nadzieją, że jutro przywita nas gorące włoskie słońce
.
Kawałek drogi sobie dziś przejechaliśmy
A – Ga-Pa
B – Innsbruck
C – Brenner
D – Trento (Trydent)
E – Cittadella
F – Padwa
G – nocleg nad laguną
c.d.n.