Na plażowanie wybraliśmy dziś inny rejon, nieco dalej na południe. W zeszłym roku także tam dojechaliśmy sądząc, że Lago di Baratz, jedyne naturalne jezioro Sardynii, będzie ciekawym dla nas miejscem. Okazało się, że nie bardzo
więc odjechaliśmy nie wiedząc, że raptem parę km dalej znajduje się świetna, wielka, zupełnie dzika plaża – Porto Ferro.
Mając wydrukowaną googlową mapkę ale i tak jadąc przed siebie trochę „na czuja” trafiliśmy na piaszczystą leśną dróżkę którą dało radę dojechać do samej plaży w jej północnej części. Auto zostawiliśmy jednak nieco wcześniej by stało sobie w cieniu sosen... i palm
.
Droga do plaży, prawie jak nad Bałtykiem
.
Tu już krajobraz trochę inny, poza tym strój mało plażowy – trochę wieje.
Nad Porto Ferro górują trzy XVII wieczne aragońskie wieże strażnicze, Torre Bantine na południu oraz Torre Bianca i Torre Negra na północy. To jest Torre Bianca.
A to Torre Negra.
No i południowa Torre Bantine.
Na południu w ogóle było troszkę więcej cywilizacji...
Porto Ferro podobno znana jest z wielkich fal.
Plaża Porto Ferro troszeczkę nas rozczarowała. Fakt, było to czego oczekiwaliśmy, czyli totalny spokój i pustka, na kąpiel nie liczyliśmy ze względu na temperaturę zarówno powietrza jak i wody
, ale poza tym na plaży zalegało sporo dziwnego „czegoś” . Do tej pory nie wiemy co to takiego było, czy to wyrzucone na piach morskie rośliny, czy może szczątki jakichś stworzeń
, nigdy czegoś podobnego nie widzieliśmy.
Niemniej, rozbiliśmy nasz namiocik dla ochrony przed pierwszymi w tym roku promieniami słońca oraz podmuchami wiatru, mniej więcej w tym miejscu