Kolejnym, z zarazem ostatnim punktem dzisiejszego programu miało być malutkie Santa Maria A Monte. Miało być… i w sumie było, ale nie do końca w taki sposób, w jaki oczekiwaliśmy. Okazało się, że również tam trwa jakieś święto, czy może bardziej festiwal- duchów i postaci upiornych, czy też czegoś w tym guście
, w związku z czym cała okrąglutka starówka na wzgórzu była zamknięta i dostępna poprzez kupno biletu
. Jako, że było już bardzo późno, słońce chowało się już za horyzont a impreza miała się ku końcowi, zupełnie bez sensu było wchodzenie. No trudno…zobaczyliśmy tyle ile się dało i wróciliśmy do auta.
Godzina mniej więcej 20 to najwyższa pora by ruszać na ostatni etap podróży… do Livorno niedaleko, ale prom czekać nie będzie. Dotarliśmy do portu około 21, tym razem było znacznie łatwiej, wiedzieliśmy bowiem którędy (mniej więcej) jechać, na jaki prom, i gdzie kupuje się bilety. Wielka jednostka MOBY już czekała przy nabrzeżu, ale kupowanie biletów nieco się przeciągnęło, bo kobieta przede mną zaopatrywała w nie cały autokar
i wpisywanie danych z kilkudziesięciu paszportów trochę trwało
. No ale w końcu pozbywszy się 100 euro z małym hakiem (ciut taniej niż w zeszłym roku) wróciłem do auta i mogliśmy ustawić się w kolejce. Muszę przyznać, że z pewnym przerażeniem patrzyliśmy na ilość najrozmaitszych pojazdów, które miały zamiar przedostać się na Sardynię… kilkadziesiąt kamperów, do tego sporo busów typu T5, motocykle, autobusy, ciężarówki, no i oczywiście masa osobówek – cały plac zajęty, na oko co najmniej 2 x tyle tego wszystkiego co w roku poprzednim. No ale teraz jesteśmy tydzień później…. Wyglądało na to, że tym razem się już tak spokojnie i komfortowo nie wyśpimy
.
Czasu wystarczyło na zjedzenie czegoś na szybko i przygotowanie rzeczy niezbędnych na pokład, obsługa już zaczęła wpuszczać. Szło szybko i sprawnie, ale swoje odczekać musieliśmy. Na szczęście okazało się, że większość pasażerów jednak wykupuje kabiny
i na kanapach wolny kącik się znalazł. Prom odpłynął chyba punktualnie o 23.00… chyba, bo dokładnie tego momentu nie kojarzymy. Zmęczeni całym dniem i podróżą niemal natychmiast zasnęliśmy w naszych śpiworach w nadziei, że jutro obudzimy się wypoczęci i w pełni gotowi na ten moment, na który czekaliśmy cały rok – na drugie spotkanie z tą piękną wyspą z której mieliśmy tak dużo świetnych wspomnień….
Dzisiejsza trasa:
c.d.n.