Minęliśmy śpiące jeszcze kampery i wjechaliśmy na asfalt.
Wtem.....
To samo stado owiec i ten sam pasterz co wczoraj
. Wczoraj spotkaliśmy się jadąc w tę samą stronę co pędzone zwierzęta, tym razem byliśmy w przeciwprądzie
Cierpliwość zabija spontaniczność
, ale tym razem nic innego niż cierpliwe oczekiwanie nie miało sensu. Przyszło mi tylko do głowy.... po co ja rano tak pięknie powycierałem auto... powycierałoby się teraz samo
. Stado było ogromne a pasterza na rowerze widzieliśmy po raz pierwszy, no może drugi jeśli liczyć wczorajszy poranek
Minęliśmy San Salvatore, Oristano i Santa Giustę. Zaraz potem odbiłem w prawo i za chwilę była Arborea. Małe miasteczko, niby nic szczególnego, nawet się nie zatrzymaliśmy, jednak było dość zaskakujące architektonicznie, inne od tego co widzieliśmy do tej pory. Zaglądnąłem do sieci
i okazało się, że miejscowość jest dość młoda, założona została dopiero w 1920 roku (po osuszeniu tutejszych bagien) poleceniem faszystowskiego włoskiego rządu i zasiedlona osadnikami z północno wschodnich Włoch. A nazywała się wtedy Mussolinia di Sardegna
.
Rzeczywiście, rolnictwo w rozkwicie... wszędzie tu pola, łąki, działki porozdzielane rowami melioracyjnymi, drogi krzyżujące się pod kątem prostym. Na szczęście co kawałek, co skrzyżowanie na drogowskazach widnieje Marceddi – nasz obecny cel
|Nie, w Marceddi, malutkiej wiosce rybackiej na skraju stagno di Marceddi nie ma nic ciekawego, chcieliśmy jadąc tamtędy po prostu przedostać się na drugą stronę wspomnianego stagno. Już jadąc coś mnie tknęło... dlaczego na drogowskazach jest wyłącznie Marceddi a nie np. Costa Verde, które jest ZA...? Czy jakieś inne miejscowości dalej...? Odpowiedź była prosta jak drut, taka sama jak prosty i długi był most – przed którym widniał piękny, okrągły, biało-czerwony... zakaz wjazdu
.
Cóż robić... zawracać i objeżdżać? Szkoda czasu i kilometrów
. Jechać? Trochę strach
. Chwila konsternacji, pusto wokół, nie ma nikogo.... most wąski, taki na jedno auto, a co będzie jak coś właśnie nadjedzie z naprzeciwka? (okolicznych mieszkańców zdaje się zakaz nie obowiązywał) . Nie ma co się zastanawiać – dusza na ramieniu, jedziemy
.
Przemknęliśmy przez „zakazany” most w Marceddi z prędkością „ile fabryka dała”
, po drugiej stronie mogliśmy już odetchnąć i.... zrobić mu zdjęcie