No i jesteśmy... oto La Pelosa
(z Asinarą w tle)
Dość popularny na Sardynii środek transportu i... skałki
To było miejsce, które zrobiło na nas naprawdę spore wrażenie
. Obłędny kolor płytkiej, lazurowej wody, którego do końca nie udało się oddać na zdjęciach, to widok, który zapamiętamy na bardzo długo.
A sam piaszczysty cypelek... podobny już widzieliśmy
, tylko trochę mniejszy, 2 lata wcześniej na południowym wybrzeżu wysepki Antiparos.
Dla przypomnienia:
Pora nie była jeszcze późna, ale my mieliśmy na dziś zdecydowanie dość. Pelosa może i ładna, ale trochę nie w naszym charakterze
, zresztą na noc ciężko byłoby tu zostać....
. Wracamy.
Parę km za Stintino, gdy do wybrzeża był już kawałek drogi, zauważyliśmy drogowskaz do plaży o skomplikowanej nazwie Nodigheddu. Wiele nazw na wyspie jest „niewłoskich”, to fakt. Skręciłem, ze 2 kilometry wąziutką asfaltówką, potem jeszcze jeden szutrem i dojechaliśmy. No i proszę... puste, wielokilometrowe wybrzeże wzdłuż którego można sobie pojechać w dowolną stronę i stanąć tuż przy plaży, gdziekolwiek, na zielonej trawce
. Taaaaak, mniej więcej o to chodziło
.
Wykąpaliśmy się w morzu
, siedzieliśmy chyba z godzinę, nie chciałem wierzyć, gdy potem zmierzyłem temperaturę wody, miała 21 stopni
. Poupychałem butelki z winem, miałem już o jedną mniej niż kupiliśmy
, ugotowaliśmy obiad, poprzeglądaliśmy przewodniki, mapę – ot, taki leniwy wieczór, którego nawet komary nam nie zakłóciły – bo ich nie było. Przyjechał tylko jeden kamper, ale ustawił się w „bezpiecznej” odległości, tak więc i noc zapowiadała się bardzo dobrze. Drugi sardyński dzień, podobnie udany jak pierwszy, byliśmy naprawdę zadowoleni
.
Dzisiejsza mapka:
A – plaża Monte Russu
B – Isola Rossa
C – Castelsardo
D – Sassari
E – Stintino i la Pelosa
F – nocleg na plaży Nodigheddu
c.d.n.