Sassari to drugie co do wielkości miasto na wyspie, w średniowieczu było stolicą tej jej części która była pod wpływem Genui (ta druga część podlegała Pizie). Tu właśnie powstał pierwszy sardyński uniwersytet (w XVI wieku, za czasów władzy aragońskiej). Wielkość miasta widać od razu, bloki i zakłady na przedmieściach, no i rzecz jasna spory ruch. Zwyczajem spotykanym właściwie w każdym mieście, a nawet i większej wiosce, jest wykładanie ulic w centrum kamiennymi płytami – jest to dobry sposób na to, by zorientować się, że właśnie się do niego wjechało, ale z drugiej strony, płyty są czasami tak krzywe i obruszane, że trzeba jechać bardzo wolno (w sumie, dla nas to też nie najgorzej ) .
Natrafiliśmy na niewielkie korki i dłuższą chwilę pokręciliśmy się w okolicach sporego centrum by znaleźć wolne, darmowe miejsce do zostawienia auta. Udało się to nieopodal katedry , na wielkim placu Piazza Mazzotti, co prawda w mocno przygrzewającym słońcu, ale – nie można mieć wszystkiego . Ciekawostka – czasami, może nieczęsto, a może to norma – płatne, niebieskie miejsca postojowe w centrach miast stają się bezpłatne w godzinach sjesty. Tak przynajmniej było na tym placu.
No ale wyjdźmy już wreszcie na miasto
Trafiliśmy na czas sjesty, sklepy były właśnie zamykane, a ulice wyludniły się prawie całkowicie. Nawet Afrosardyńczycy pozbierali swoje sprzedażne skarby porozkładane na foliowych płachtach i poznikali gdzieś.
Piazza Tola – średniowieczny rynek.
Pojechać dość w sumie daleko na południe i zobaczyć ledwo rozwinięte liście drzew.... - taka nas naszła refleksja po wizycie na tym placu. Nie wiem co to był za gatunek, ale wyraźnie ciepłolubny .
Idziemy dalej, główną ulicą centrum – Corso Vittorio Emanuele, ozdobioną bardzo starymi oliwkami
Sassari jest trochę jak Zadar, może w mniejszym stopniu, ale jednak. W starą, może nie super klimatyczną czy zabytkową zabudowę, ale jednak starą i w samym centrum, ktoś wpiep....no wybudował wśród niej , takie fajne a'la socrealistyczne potworki.
To jeden z kilku.