Włoskie, sardyńskie, majowe wspomnienia jak zwykle będą dla nas lekarstwem na codzienność, odskocznią od problemów. Dlatego zacznijmy je jak najszybciej
Jak zawsze na początek parę słów wstępu
Ryzyko jeszcze jednych majowych Włoch postanowiliśmy podjąć już dawno, jeszcze zimą. Chcieliśmy jednak pojechać jak najdalej na południe, dlatego wybraliśmy opisywany już nie tak dawno na forum region – Apulię, licząc że tam to naprawdę powinno być już ładniej i cieplej
. Do tego półwysep Gargano, trochę pagórków Basilicaty, kawałek wybrzeża Kampanii.... byłoby co robić, co oglądać i gdzie poleżeć na jakiejś miłej plaży. Posiedziałem nad mapami, nad przewodnikami, trochę pogrzebałem w sieci i w parę dni powstał zgrabny plan na te 2 tygodnie (który pewnie jak zawsze trzeba by było na miejscu trochę okroić
).
Trochę czasu zajęło mi przygotowanie auta do podróży, właściwie do całego tego sezonu'2015. Sporo kasy zostawiłem u znajomego mechanika który wymienił przednie amortyzatory, pogrzebał przy tylnych hamulcach, wymienił sondę lambda (która dawała się we znaki już od pewnego czasu) a także wymienił uszczelkę pod głowicą co jak wiadomo jest dość kosztowną i nie aż tak zupełnie banalną naprawą nawet jak na Skodę. Autko zostało przyciemnione
, pomysł okazał się niezły bo we wnętrzu zrobiło się jednak nieco chłodniej. Zostało także wyprane, dzięki czemu zrobiło się także przyjemniej
. Otrzymało też nowe, całoroczne opony.
No i co... plan jest, kasa jest, zakupy zrobione urlopy podpisane, auto czeka... nic tylko jechać. Tak zrobiłby chyba każdy – ale nie my
. To wszystko tak naprawdę moja wina, bo to ja sprawdziwszy prognozę pogody (w której przewidywano jednak zimno i opady w Basilicacie) dokładnie dobę przed wyjazdem, czyli w czwartek około południa napisałem do Małgosi (tak trochę żartem) – a może pojedziemy na Sardynię? . Pomysł chwycił
co trochę mnie zaskoczyło, bo wcześniej nie wyrażała Ona zbyt wielkiego entuzjazmu w temacie tej wyspy, zdecydowanie bardziej skłaniając się w stronę Sycylii...
Wszystko fajnie, ale nawet nie wiedziałem jakie linie na tego wyspowego kolosa pływają
. Bo skąd, to jeszcze jakieś pojęcie miałem... z Livorno to na pewno i jeszcze skądś koło Rzymu.... aaaa z Civitavecchii
. Godzinka wystarczyła by mniej więcej zorientować się w liniach i w tym, że z Livorno płyną w sobotę wieczorem dwa statki – których, nawiasem mówiąc, ceny przyjemnie mnie zaskoczyły
. Do soboty wieczorem to spokojnie zdążymy zajechać, a promy z powrotem... no jakieś na pewno będą
. Sprawdziłem ile zapłacimy za autostradę, rzuciłem okiem na przewodnik by sobie przypomnieć co w ogóle ciekawego na tej wyspie jest, Małgosia w tym czasie wydrukowała kilka opisów najciekawszych miejsc. I na tak „znakomitych”
przygotowaniach zakończył się czwartek
. A nie, przepraszam... jeszcze poznosiliśmy bagaże do samochodu