10 maja, piątek
Po wczorajszym gorącym i słonecznym dniu byliśmy już właściwie pewni, że dziś będzie podobnie. Wieczór też nie zwiastował pogorszenia pogody, zrobiło się chłodno, na niebie nie było za dużo niepokojących chmur. A tu dzisiaj kicha , znów zaciągnięte, znów ponuro. I nawet trochę pokropił deszcz. Zastanawialiśmy się, czy to dlatego że znów jesteśmy wewnątrz półwyspu, czy może tam, na wybrzeżu też dziś jest już brzydko. Ale tego się już nie dowiemy... wracać nie wróciliśmy. Trzeba było znów stawić czoła temu, co nas czekało, trzeba było jak najlepiej wykorzystać ten ostatni już w zasadzie dzień naszych włoskich majowych wakacji.
Wschodzące słońce początkowo jeszcze rozświetlało coraz gęstsze chmury
Ostatnie promyki wraz z kropiącym deszczem stworzyły na niebie poranną tęczę.
Było bardzo wcześnie, chyba wpół do 8 rano, gdy po zjedzeniu śniadania, spakowaniu się i przejechaniu krótkiego odcinka krętej drogi zaparkowałem na dużym placu w „centrum” Sovany. Trudno tu mówić o centrum i peryferiach, wioseczka jest bowiem malutka a zatrzymaliśmy się tu bo po prostu leżała po drodze, a zaznaczono ją na mapie jako ciekawą. Rodowód ma jednak dość imponujący, założyli tu osadę już Etruskowie, następnie była miastem rzymskim i lombardzkim, najważniejszym w regionie. Dopiero w średniowieczu Sovana straciła na znaczeniu gdy nowy właściciel całej okolicy, Orsini, przeniósł swoją siedzibę do pobliskiego Pitigliano. To zobaczmy co tu ciekawego.
Po cichu, by nie budzić mieszkańców stojącego do tej pory samotnie na placu niemieckiego kampera zamknęliśmy auto i poszliśmy się przejść. Okazało się, że Sovana to tak naprawdę jedna ulica zabudowana w większości średniowiecznymi domami, malutkimi, z charakterystycznego brązowego kamienia.
Tym co odróżniało Sovanę od innych miejscowości które widzieliśmy, była duża ilość roślin i kwiatów, podobnie było chyba tylko w Pienzie.
Mieszkańcy dopiero teraz powoli rozpoczynają kolejny sovański dzień.