29 kwietnia, niedziela c.d.
Modena zaliczona. Poruszanie się po mieście samochodem jest trochę utrudnione przez to że większość ulic w centrum jest jednokierunkowa, przypomina mi to trochę rumuński Braszów. Wyjeżdżam zupełnie na czuja i na szczęście okazuje się, że obraliśmy nie tylko właściwy kierunek, ale i właściwą drogę . Drogę do Bolonii.
Ale tylko na chwilę . Niestety nie będziemy zwiedzać tego miasta, zgodnie z przedwyjazdowym założeniem odpuszczamy te największe, które zabrałyby nam najwięcej czasu z tego i tak ograniczonego który mieliśmy do dyspozycji. No i w związku z tym odpadły: Padwa, właśnie Bolonia i niestety też Florencja .
W Bolonii widzieliśmy zatem tylko zaczątki przedmieść i skomplikowane skrzyżowania dróg i autostrad. Znów się nie zgubiliśmy co poczytuję sobie za duży sukces . Teraz pojedziemy sobie przez góry ale na jakieś chociażby ładne widoki nie ma co liczyć, pogoda wciąż jest do kitu . O dziwo ruch jest spory, a droga wąska, fragmenty tylko poprowadzone są na estakadach co przypomina trasę szybkiego ruchu. Pod sam koniec trzeba pokonać przełęcz Passo di Colina o niezbyt imponującej wysokości 932 m. Mniej więcej w tym miejscu zatrzymaliśmy się przy drodze by uzupełnić zapasy naszej butelkowej wody cieknącej z ujęcia, również w tym mniej więcej miejscu zaczął padać deszcz. Zjazd do Pistoi zapewne obfituje w ciekawe widoki na położone u podnóży gór miasto, myśmy ich jednak wcale nie widzieli.
W pierwotnym planie był przejazd przez góry bezpośrednio z Modeny do Lukki. Postanowiłem pojechać inaczej by po pierwsze zaglądnąć do Pistoi, po drugie nie tracić czasu na kręcenie po znacznie dłuższej górskiej drodze. Okazało się, że wybór był bardzo dobry bo widoków i tak byśmy nie mieli żadnych, a opuszczenie Pistoi byłoby poważnym błędem
Toskania przywitała nas ponuro... czyżbyśmy byli tu nieproszonymi gośćmi? Wjechaliśmy do miasta w lekkim deszczu, objechaliśmy starówkę i w związku z niedzielą też i tu zaparkowałem bardzo blisko głównego placu. Chwilkę poczekaliśmy w aucie... deszcz nie ustawał, trzeba było wyciągnąć przezornie zabrane z domu parasole . Nie tak wyobrażaliśmy sobie zwiedzanie Włoch...
Ale skoro jest tak a nie inaczej, trzeba się z tym zmierzyć .
Gdzieś tam, w tym rządku, stoi nasz pojazd
Pierwsze kroki skierowaliśmy pod renesansowy, założony już w 1277 r. Ospedale del Ceppo, dawny szpital i sierociniec. Budynek znany jest głównie z XIV wiecznych terakotowych płaskorzeźb na fasadzie.
Zaglądnęliśmy do środka... trudno opisać moje zdumienie, gdy się okazało, że szpital działa w tym miejscu do dziś