3 maja, piątekDzień zaczęliśmy jak zawsze jeszcze skoro świt, niesamowite... obudził nas księżyc

. Znaczy – nie ma chmur? Niemożliwe, we Włoszech?

.
Bo cała reszta była jak zwykle (no, prawie

) samochód zalany wodą, mokra trawa... tym razem jednak to nie sprawka deszczu a ogromnej wilgotności i mgły zasnuwającej dolinkę w której spędziliśmy tę noc.
Poranek wyglądał trochę tak jak ten pod Monte Conero, dlatego właściwie od rana byliśmy już prawie pewni, że dziś będzie ładny dzień

. Nie zawiedliśmy się...
Po wczorajszych deszczach auto wyglądało jak półtora nieszczęścia, kilkanaście minut porannej gimnastyki ze szmatką w dłoni i butelka wody wystarczyły by doprowadzić je do stanu „prawie nówki”

. To jedziemy


Bardzo ładne są krajobrazy Włoch, Toskania oczywiście jest wyjątkowa, ale tu, na pograniczu Marche i Umbrii, do której zmierzamy, też jest niebrzydko. Pstryki z samochodu wychodzą takie sobie, ale to jeden z nich – zbliżamy się do miasteczka Sassoferrato, po lewej oczywiście jakiś klasztor.

Początkowo chciałem się tu zatrzymać, ale już wcześniej zgodnie stwierdziliśmy, że dziś nie będziemy się rozdrabniać

. Więc pojechaliśmy dalej. W górkach, mimo że tak daleko na południe, wiosna dopiero rozwija drzewom listki


A mgły jeszcze nie ustąpiły tak całkiem

Jedziemy rzecz jasna do
Gubbio. To miasto było w naszych nieśmiałych zeszłorocznych planach, jednak rzecz jasna czasu było zbyt mało. Teraz stanowiło jeden z „pewniaków” do koniecznych odwiedzin

.
Zbliżaliśmy się do Gubbio że tak powiem „z d..y strony”

, czyli w tym przypadku od wschodu, od gór. Dlatego postanowiłem, że najpierw podjedziemy na to, które wznosi się bezpośrednio nad miastem, na którym wznosi się bazylika Sant'Ubaldo, jedno z najważniejszych miejsc w Gubbio, poświęcona patronowi miasta, świętemu Ubaldo, który żył tu w XII wieku. Swoja drogą imię dość nietypowe

.
Podczas całej tej porannej trasy poszukiwaliśmy jakiegoś źródełka z wodą, zapasy były na wyczerpaniu, jednak nie znaleźliśmy jej, Podjeżdżając na wzgórze zauważyłem przy jednym z zakrętów kranik, zatrzymałem się, niestety, woda nie leciała. Małgosia nie zmartwiła się za bardzo tym faktem, zauważyła bowiem kropelkowo-słoneczny spektakl rozgrywający się na pobliskiej łące

. Muszę przyznać, że i mnie wciągnął

.
Trochę zdjęć z tego miejsca zostało już wcześniej pokazane w wątkach fotograficznych, dlatego teraz ograniczymy się jedynie do kilku.






