2 maja, czwartekŚwita... późno coś
. Nieeee, to nie zima kiedy wciąż tylko ciemno i ponuro, to tylko zachmurzona włoska, marchiańska wiosna
. Tak, dziś bardzo, bardzo, nawet jeszcze bardziej niż zwykle zachmurzona i ponura...
A ledwo zdążyliśmy otworzyć oczy, zaczęło padać. Szybko doprowadziliśmy wnętrze auta do stanu umożliwiającego jazdę
i.... w sumie nic więcej nie dało się zrobić. Nawet zjeść
, kiepsko. Leje, bierzemy więc książki i czytamy...
Tuż obok była budowa, magazyn jakiś czy może supermarket. Co prawda dziś nie święto, ale myśleliśmy, że Włosi też jakiś długi weekend sobie uskuteczniają. Jednak nie, punktualnie o 7 pojawiło się dwóch gości pod parasolkami
, trochę później pojawiło się jeszcze więcej, tym razem w kaskach i w otoczeniu budowlanego sprzętu. Nie zwracali na nas uwagi, w końcu byliśmy ZA płotem, ale uznaliśmy, że czas na opuszczenie tej okolicy. No i z powodu deszczu nawet nie mamy żadnej fotki
.
No nic, leje, okolica zabudowana niemal jak przedmieścia Warszawy
, a to tylko (a może aż) Macerata. Daleko nie było, raptem po parunastu minutach daliśmy się porwać strumieniowi aut zmierzających w tylko sobie znanych kierunkach wokół miejskiego centrum. To nie była dobra pora....poranny szczyt. Mokro, ciemno, szyby parują, zupełnie nie wiem dokąd jechać, gdzie zaparkować. Trochę potrwało zanim wcisnęliśmy się w ostatnie wolne miejsce tuż pod miejskimi murami, mogliśmy pozostawić tu auto na dwie bezpłatne godziny. Mało, ale zawsze coś.
Najpierw i tak trzeba było w końcu coś zjeść. Śniadanie na parkingu tuż obok przejeżdżających dwupasmówką aut nie było zbyt przyjemne, ale i z tym trzeba się czasem zmierzyć i sobie poradzić. Jedyny plus – na chwilę przestało padać, przynajmniej przez chwilę mogliśmy mieć trochę swobody...
No i tak naprawdę pewnie nie wspominałbym tego z taką niechęcią i rozgoryczeniem, gdyby choć miasto odwdzięczyło się nam pokazując swą urodę. A tym razem było po prostu nijak
.
Wyruszyliśmy około 9 zostawiając za szybą własnoręcznie napisaną kartkę z „ora di arrivo”. Do bramy Porta Mercato mieliśmy zaledwie kawałek... byłem zadowolony, bo tuż obok mieści się coś, dlaczego najbardziej chciałem tu przyjechać – Sferisterio. Widziałem w internecie zdjęcia, bardzo mi się ta budowla spodobała i koniecznie chciałem ją zobaczyć. A cóż to takiego? To XIX wieczna, otwarta w 1820 r. arena niegdyś służąca walkom byków, konnym wyścigom i grze w piłkę, obecnie opera na wolnym powietrzu mieszcząca 3000 ludzi.
Wygląda mniej więcej tak:
Zdjęcie jest z internetu, dlaczego? Bo się okazało, że Sferisterio jest na wolnym powietrzu, owszem, ale wolnego dostępu tam nie ma
. Teoretycznie można obiekt zwiedzić, bodajże za 4 euro, ale co z tego, jak wszystko pozamykane na głucho, zero informacji, w ogóle kicha. I nie to, że byliśmy za wcześnie – wracaliśmy też tamtędy i sytuacja była identyczna.
Pozostało tylko pooglądać Sferisterio i okolice z zewnątrz.
Po prawej Sferistrio, po lewej Porta Mercato
Piazza Mazzini. Moja mina mówi sama za siebie