Wewnątrz zdjęć nie można robić, tak więc nie mamy. Tam cały czas ktoś jednak był... są tam poczerniałe od świec ceglane ściany w części pokryte jeszcze freskami, jest też oczywiście ołtarz z cudowną figurką. Postaliśmy chwilę, poprzyglądaliśmy się...
... i poszliśmy oglądać płaskorzeźby i kolejne kaplice . Trzeba przyznać, że kilka z nich oraz kopuła są naprawdę pięknie odnowione i jest się czemu przyglądać.
O, tu też widać transport Domu
I to był już koniec, taki trochę niespodziewany, naszej wizyty w Loreto. Mieliśmy zamiar się jeszcze trochę pokręcić po miasteczku, ale gdy wyszliśmy na zewnątrz okazało się że pada . A my, na lekko, bez parasolek (tak, wiem, we Włoszech to błąd ) . Prędko udaliśmy się z powrotem do auta, w końcu to co najważniejsze, mniej więcej zobaczyliśmy .
Tak naprawdę to dziś już chcieliśmy tylko znaleźć sobie miejsce na kolejny nocleg. Potrzebowaliśmy jednak zdobyć kilka butelek wody, sądziliśmy że w Loreto, przy sanktuarium będzie jakieś źródełko... a tu nic z tego, nie znaleźliśmy... zresztą nie szukaliśmy aż tak bardzo intensywnie. Wyjechaliśmy „na sucho” , oczywiście o ile nie liczyć strug deszczu spadających z nieba. Tak czy inaczej – ten dzień się jeszcze tak szybko nie skończy... o czym w następnym odcinku
c.d.n.