16 sierpnia, wtorek
Znów wymarzliśmy się trochę tej nocy, raczej to będzie już tutaj normą…Już wieczór zapowiadał chłód, na łące i na aucie wraz z zachodem słońca osiadła porządna rosa, którą rankiem wykorzystałem do umycia auta wspomagając się trochę naszymi zapasami z butelek. Przy okazji jest to też niezła poranna rozgrzewka .
Zapowiadał się piękny dzień .
Mimo niewysokiej temperatury przy totalnym braku wiatru słońce trochę nas zaczęło podgrzewać. To było miejsce noclegowe może nie idealne, takie trochę na otwartej przestrzeni, ale na szczęście nikt nam nie przeszkadzał a i wyraźnie my też nikomu się w oczy nie rzuciliśmy. A widoczek śniadaniowy mieliśmy całkiem ok .
.
Ruszyliśmy jak zwykle około 8. Znów przejechaliśmy most nad cieśniną Oddesund i kawałek dalej wjechaliśmy do miasta Struer. Miasteczka bardziej , raczej nic ciekawego w nim nie ma, ale zatrzymaliśmy się jednak widząc także i tu bardzo niskie ceny na stacji benzynowej. Przepastny, ponad 60-cio litrowy bak Luny nie był jeszcze pusty, ale uznaliśmy że warto skorzystać z okazji tańszego tankowania w tym rejonie, może gdzie indziej będzie drożej? . Cen nie pamiętam, ale w przeliczeniu wychodziło bardzo niewiele drożej niż w Polsce, może 20-30gr więcej niż wówczas we Wrocławiu.
Pierwsze duńskie tankowanie to jakieś tam jednak wydarzenie , opisuję je również z innego powodu… po pierwsze, stacja była samoobsługowa i najpierw musieliśmy się zorientować jak się do tego zabrać. Menu w automacie na szczęście było też po angielsku, co jednak z tego, gdy wkładany banknot po chwili był wypluwany z drugiej strony . Nie umieliśmy tego rozgryźć, nie było się kogo zapytać i już mieliśmy odpuścić gdy już nie pamiętam dlaczego (może coś inaczej poprzyciskałem) ale się udało . Po drugie zaś coś mi nie wyszło z poprzeliczaniem ceny za litry i odniesieniem tego do pustej przestrzeni w baku – efekt był taki, że bak się wypełnił po korek a tu zostało nam jeszcze ponad 3 litry do wlania . Nie było się nad czym zastanawiać… pustych butelek u nas nie brak… jedna obcięta posłużyła za lejek a dwie inne za bak tymczasowy . Ostatecznie odjechaliśmy zadowoleni i bardzo z siebie dumni (zwłaszcza ja ), że wszystko się dobrze skończyło.
Minąwszy Struer okrążyliśmy zatokę Venø Bugt i skierowaliśmy się na północ wzdłuż jej wschodnich brzegów. Po drodze podjechaliśmy parę km do zaznaczonego na mapie pałacyku o nazwie Kaas (Kås).
Dojazd pod zabudowania to zupełny koniec drogi, bramy i płotu nie było ale dwóch rozmawiających pod budynkiem facetów patrzyło na nas trochę podejrzliwie . I tak nie było tu nic dla nas ciekawego, tak po prostu wyglądają czasami duńskie posiadłości i gospodarstwa , zawróciliśmy i odjechaliśmy.
Zanim dotarliśmy do tak naprawdę pierwszego celu na dziś, skuszeni drogowskazem do plaży podjechaliśmy kawałek nad klifowy jak się okazało brzeg Kås Bredning. Miejsce to nosi nazwę Knud Strand.
Widoczki na drugą stronę zatoki.
Plaża Knud…widzieliśmy ładniejsze plaże , ale nie o to chodzi. Byliśmy na jakimś totalnym duńskim zadupiu, na żwirowym placyku na niewysokim klifie pod którym był po prostu piaszczysty brzeg zatoki. Nawiasem mówiąc fajne miejsce na nocleg , zwłaszcza, że przy placyku stały 2 oddzielne budyneczki z toaletami . Specjalnie podeszliśmy sprawdzić – wszystko działa, jest woda, jest wszystko co trzeba w takim miejscu. Taka jest ewidentnie duńska norma, którą byliśmy autentycznie zdumieni .