13 sierpnia, sobotaPole pod Flensburgiem nie było może wymarzonym miejscem do spania, ale na szczęście było spokojnie, a to zawsze jest najważniejsze. Co prawda gdy się już pozbieraliśmy i prawie mieliśmy ruszać, przejeżdżał jakiś Niemiec tą wąską uliczką i widząc nas na polu przystanął i przyglądał się naszym poczynaniom dłuższą chwilę... widać uznał że nie mamy złych zamiarów bo odjechał. A jakie można mieć zamiary gdy człowiek fotografuje własne auto na niemieckim polu?
.
Pogoda do złudzenia przypominała wczorajszą, niestety. Jak widać – ciężkie ciemne chmury, z których w każdej chwili mogło lunąć, do tego odpowiednia temperatura niewiele ponad 10 stopni i jedyny plus to brak wiatru. Ale tak przewidywała prognoza, także nie byliśmy zaskoczeni.
Jedziemy po paliwo, minęła już 8 rano i mimo że mała stacja wciąż była zamknięta, na sieciówce ceny znormalniały (1,09 euro/l). Zapchałem bak do pełna (teraz mamy fajnie bo na baku możemy przejechać nawet 1000km) i wjechaliśmy na autostradę. Kierunek – północ, kierunek - Dania
.
Stało się, kolejne państwo „zdobyte”
. Na autostradowej granicy co prawda nie było kontroli, ale stojące policyjne pojazdy wymuszały jazdę jednym pasem i znaczne spowolnienie, chyba po to by móc przyjrzeć się kto do nich chce wjechać, prawdopodobnie podejrzanie wyglądających zatrzymywano, ale nie tego widzieliśmy. My też wyglądaliśmy normalnie...ciekawe jakby było gdybyśmy jechali Skodą
.
Niby nic, państwo mało egzotyczne (choć pewnie i tak bardziej niż takie Czechy), do tego blisko Polski... ale jednak było to dla nas coś fajnego, coś co powodowało szybsze bicie serca i tę swoistą niepewność trochę podobną do przypłynięcia na nową grecką wyspę...
. Dziś 13, mam nadzieję, że żadnego pecha w Dani mieć w związku z tym nie będziemy
.
Pogoda zdecydowanie niegrecka
. Ponuro, chłodno, wilgotno... krajobrazy mało porywające, autostrada równiutka a obok jakieś ogromne składy kontenerów i parkingi firm przewozowych. Po około 10 km zjeżdżamy bo do naszego pierwszego celu na dziś jest blisko. Jeszcze kilka km i jesteśmy w Aabenraa
.
Fajna nazwa miasta, od początku wiedziałem że muszę tu przyjechać
. Oczywiście nie tylko dlatego... początkowo zbierając informacje o tym kompletnie nieznanym regionie Europy korzystałem jedynie z mapy i przewodnika (dowiedziałem się wtedy, że Dania to nie tylko Kopenhaga
), wnioski były takie, że tak 10 dni spokojnie wystarczyłoby nam jednak na objechanie jej z góry na dół, wszerz i wzdłuż. Wiosną jednak zasiadłem przed kompem i poprzyglądałem się googlowym zdjęciom – ok, zobaczymy tyle ile się uda
.
Aabenraa miała kilka atutów (poza nazwą
) . Jest niewielka (ok 15 tys. mieszkańców), leży blisko granicy i nad morzem (to chyba jakaś część Bałtyku
), głęboko wciętą zatoką. Na pierwsze zetknięcie z nowym krajem w sam raz
.
Jedziemy powolutku pustą jeszcze główną ulicą miasta przyglądając się wszystkiemu – znakom na jezdni i ponad nią, małym domkom, pięknie wykoszonej soczystozielonej trawie, szaroburej zatoce, parkingowi dla kamperów
, portowi z oszałamiającą wprost ilością jachtowych masztów. Trzeba gdzieś zaparkować
, ostatecznie decydujemy się na placyk parkingowy koło centrum, co prawda napisy sugerują (pewności nie mieliśmy) że wolno tu stawać na nie więcej niż 2 godziny
, ale po pierwsze, jest wcześnie i wszędzie pusto, po drugie, jest sobota, po trzecie, dłużej niż dwie godziny pewnie tu nie będziemy
.
Pierwsze zdjęcia z Aabenraa, pierwsze zdjęcia z Danii – podobne do naszych rosnące na parkingu kwiatki – różyczki
.