Zapraszamy na kolejną relację z podróży do Grecji
. To była podróż numer 13
w związku z czym mieliśmy pewne obawy
, a czy się one sprawdziły – będziecie mogli przekonać się towarzysząc nam podczas jej opisywania.
EEE – czyli Grecja 2018 Kilka słów tytułem wstępu…
Powiem szczerze
, byłem zniechęcony do Grecji. Po Krecie… tak, właśnie po tej
kretyńskiej podróży miałem trochę dość. Byłem wkurzony… tyle planowania, czekania, 2 tygodnie urlopu, sporo wydanych pieniędzy
po to by przejechać parę tysięcy km i wrócić rozczarowanym i zmęczonym. Tak, czułem się zmęczony podróżą, nawet bardzo, jak nigdy, uznałem że chyba się starzeję
skoro dawniej mimo znacznie mniej komfortowych warunków w trakcie jazdy aż tak źle nie było jak właśnie teraz. Zastanawialiśmy się czy w ogóle gdziekolwiek się we wrześniu wybierzemy, ta decyzja miała zależeć ode mnie czy zdecyduję się znów prowadzić przez 4000 km w obie strony no i trochę też w trakcie pobytu. Rozważaliśmy różne inne kierunki…wiele do wyboru nie było żeby było ładnie, ciekawie i jeszcze ciepło o tej porze roku a bliżej, ostatecznie zdecydowaliśmy się na… Korsykę
, odkładaną już od co najmniej 3 lat. Ale im bliżej było do wyjazdu tym bardziej skłanialiśmy się jednak do Grecji także i tu rozważając różne kombinacje nieznanych jeszcze wysp i wysepek. Tradycyjnie szalę przeważyła prognoza pogody
, zapowiadane na Korsyce niemal codziennie przelotne opady, burze i zachmurzenia zniechęciły nas do tego kierunku, nawet mimo faktu że do Livorno mamy tylko 1400 km a cena promu oscylowała w granicach 50-60 euro
.
Tak więc korsykańskie przewodniki zostają w domu a my jedziemy tam gdzie zawsze
. I znowu będą pokonywane ze średnią 50km/h Czechy, lasy na Słowacji, węgierskie wsie mijane nocą albo o poranku, nużące setki km po serbskiej autostradzie, wypatrywanie nowych, bądź wyremontowanych odcinków tejże w Serbii i Macedonii, będzie w końcu ta sama, nieautostradowa trasa przez Grecję do Pireusu. Co za nuda
.
Tym razem zakupy zrobiliśmy niemal tuż przed wyjazdem, trzeba to było szybko posegregować i popakować, dzień później na dach powędrował box i tuż przed startem powrzucaliśmy wszystko do samochodu. Wyjazd – 14 września, w piątek popołudniu, około 17.
Wyjeżdżając o tej porze wiemy, że przyjdzie nam spać w lesie przed Bratysławą
, nie zliczę który to już raz wykorzystujemy to miejsce
. Pogoda w trakcie pakowania i pokonywania tego odcinka była beznadziejna
, padał lekki deszcz bądź mżawka, było pochmurnie, ponuro i chłodno. Natomiast plus był taki, że nie trafiliśmy na korki czy też objazdy (poza niedługim, znanym z maja przez Otrokovice), jechało się jak zwykle wolno, ale dość sprawnie. Na miejsce dotarliśmy tradycyjnie po niecałych 6 godzinach czyli przed 23.
15 września, sobotaSpaliśmy krótko, zaledwie 5 godzin… potem w ciągu dnia może więc być ciężko, ale cóż, tak wyszło. Zbieramy się niemal w środku nocy po ciemku, tak też wyjeżdżamy. Jeszcze przed Bratysławą nie zrobiło się jasno, stacja Voms (dawniej Jurki) jest jednak czynna, uzupełniam paliwo dobijając pod sam korek… może się przydać, do pokonania na tym baku mamy około 930 km do Macedonii. Jest, chłodno, wręcz zimno, zaledwie parę stopni… za to wypogodziło się i wstaje ładny, słoneczny dzień.
Mijając Bratysławę autostradą wkrótce opuszczamy Słowację kierując się zwykłą drogą na Gyor. Gdzieś podziałem kartkę na której miałem spisane miejsca w których Węgrzy ustawili na naszej trasie fotoradary
… trochę jednak pamiętam i chyba udaje się nam uniknąć niemiłej pamiątki z wakacji (jak dotąd nic nie doszło
).
Węgry mijamy bez niespodzianek, podobnie jest na granicy w Tompie, czekamy na odprawę tylko chwilę. Zawsze mnie wkurza kiedy Węgrzy każą wyłączyć silnik i podnosić tylną klapę, przy wjeździe to rozumiem ale gdy opuszczam ich piękny płaski kraj to nie widzę sensu, dobrze że chociaż boxa nie musiałem otwierać.
Serbia wita nas piękną pogodą i tak jest praktycznie przez całą drogę. Niespodzianki są dwie, po pierwsze podrożała autostrada i zamiast 13 euro teraz kosztuje w sumie 15 – o ile dobrze pamiętam płaci się 5+7+2+1 euro. Druga niespodzianka jest milsza
, został oddany odcinek za Vranje, także gdy wjedzie się na nową autostradę zaraz za newralgicznym odcinkiem w wąwozie to jedzie się nią już do samej granicy. Ale prawdziwa niespodzianka przydarza się nam po drodze, niezależnie od opłat i od nowych odcinków…
Zatrzymujemy się na moment na jednym z parkingów, takim niedużym i bez infrastruktury, tuż za zjazdem na Nisz i Sofię. Ot tak spoglądam na tylne koło i co widzę? Piękną śrubkę wbitą w oponę
. No to ładnie…ta przerwa w podróży potrwa jednak dłużej. Podważam śrubokrętem śrubkę, może jest wbita tylko trochę…no nie, więcej niż trochę bo syczy wściekle - nie ma co, trzeba wymienić koło. Tradycji staje się więc zadość
, każdy wyjazd Luną jest okupiony mniejszą bądź większą tego typu atrakcją…
Wymiana przebiega sprawnie, koło ze śrubką ląduje za tylnym siedzeniem - może uda się je załatać więc nie będę wpychał pod auto. Małgosia zrobiła zdjęcie podczas wymiany ale gdzieś się zapodziało
, może się odnajdzie... W dalszą drogę ruszamy z ponad godzinnym opóźnieniem
Gdy dojeżdżamy do Macedonii jest już ciemno. Wkurzamy się bo czynne jest tylko jedno okienko
, przez co kolejka jest długa i tracimy około pół godziny. Zaraz za granicą na Łukoilu tankuję płacąc w Euro, wciąż jest tu tanio, choć różnica w stosunku do innych krajów się coraz bardziej zaciera… Jazda licznikowym i tempomatowym 110km/h przynosi efekt
, spalanie obciążonego auta z boxem nie przekracza tym razem 6 l.
W Macedonii bez zmian, zarówno ceny na bramkach jak i ich ilość są takie same. Za to zmienia się ilość kilometrów które trzeba pokonać by ją minąć, zmniejsza się o około 10
to dzięki nowemu odcinkowi autostrady który znamy już z maja. Dzięki temu też skraca się nieco czas przejazdu… co nie zmienia faktu że jest już późno. Na granicy greckiej też całkiem pusto nie jest, ale długo czekać nie trzeba… nie trzeba też tym razem szukać miejsca do spania, postanowiliśmy już dawno że dojedziemy tam gdzie ostatnio, czyli na opłotki wsi Limnotopos tuż za Polikastro…