Dzień piąty, 8 września
Bardzo ciepła była ta noc, w ogóle zupełnie inaczej się tu oddycha..... powietrze jest wilgotne, jakby lepkie. Trudno się temu dziwić, przecież to dopiero początek września, tu, na południu to wciąż praktycznie pełnia lata
. Na szczęście nikt nie niepokoił nas w nocy, a nie było to wykluczone, tak naprawdę nie dość, że spaliśmy na zeschniętej co prawda, ale czyjejś łące, to jeszcze całkiem niedaleko grupki kilku domów
. Jak widać, czasem nie ma możliwości wyboru całkiem idealnego miejsca do spania, tak wypadnie z rozwoju dnia, jest się w konkretnym miejscu i o późnej porze.
W każdym razie narzekać nie możemy, wstaje całkiem ładny dzień, może nie jest bezchmurnie, ale już podczas śniadania nieźle przygrzewa nas słońce
. Lodówka spisuje się całkiem dobrze, włączona w ciągu dnia, przez noc utrzymuje niską temperaturę, wyjmujemy z niej całkiem chłodne jedzonko
. Jeszcze zwyczajowa poranna toaleta i około wpół do 8 ruszamy w drogę na podbój Albanii
.
Do granicy jest blisko, może 10 km. Droga do niej prowadząca przez 4 lata nie zmieniła się nic a nic
, jest wąska i krzywa. Na przejściu stoi kilka samochodów, kręcą się ludzie i oczywiście bezpańskie psy. Nie ma za to pamiętnego, płatnego 1 euro "dezynfekcyjnego" bajora z błotnistą wodą
. Już po chwili rzuca się nam w oczy albański obrazek.... kobieta myjąca mopem wyłożony płytkami chodnik przy budynkach, jednym ruchem wylewa brudną wodę tuż obok, na ulicę, prawie na stojące w ogonku do granicy auta
. Gdy po kilku minutach docieramy do okienka, okazuje się, że odprawa jest bardzo standardowa i w niczym nie przypomina już wjazdu przed 4 laty. Okazujemy jedynie paszporty i dowód rejestracyjny auta, żadnych zielonych kart, żadnych dziwnych świstków w niezrozumiałym języku. Ruszam..... jesteśmy w Albanii
.
Wolniutko toczymy się wgłąb kraju. Nie spodziewałem się równego jak stół asfaltu, jednak jest jeszcze gorzej niż myślałem
. Okazuje się ,że droga do Szkodry jest w przebudowie, kiedyś będzie gładko i szybko, teraz jest wolno, dziurawo, wąsko i często szutrowo
. Oczywiście od razu pojawiają się wszechobecne przydrożne wysypiska śmieci, często dymią się jeszcze wydając osobliwe zapachy
.
O tym, że jesteśmy w Kopliku zorientowaliśmy się po tym, że pojawiła się ścisła zabudowa i zgęstniał ruch samochodowy
, tablice z nazwami miejscowości wciąż są w tym kraju rzadkością. Centrum miasteczka to oczywiście typowy albański rozgardiasz, wszędzie auta stoją, jadą, trąbią, przepychają się, zatrzymują, ruszają, skręcają...... Pomiędzy nimi lawirują rowerzyści i piesi, handel wychodzi prawie na jezdnię..... kto tego nie przeżył, nie zrozumie o czym piszę
. W każdym razie, jadąc.... nie, to słowo jest na wyrost..... przemieszczając się przez coś takiego, należy porzucić myśl o jakimś indywidualiźmie, trzeba poddać się bezładowi i nieuporządkowaniu... Naszym głównym celem jest wykonanie manewru skrętu w lewo
, chcemy choć częściowo zrealizować marzenie i zaglądnąć w albańskie Prokletije, po wielokroć tak pięknie opisywane i pokazywane przez zawodowca, typa, shtrigę czy RobaCRO.