27 kwietnia, piątekWyjazdy majowe mają jedną zaletę w stosunku do wrześniowych…. tzn. mają może i też inne ale ta jest najważniejsza – dni są dłuższe
i fajnie jest się budzić gdy robi się już jasno a za chwilę wstaje słońce. No i nie trzeba pokonywać drogi po ciemku czego w sumie nie lubię mimo zalety pustych dróg. Wyruszamy około 6 a pierwszy raz zatrzymujemy się w Stupavie na stacji Jurki (obecnie sieć nosi nazwę Voms) po paliwo. Niestety tak jak i u nas, tak i wszędzie podrożało, na Słowacji tanio to znaczyło poniżej 1,3 e
. Szybki transfer na Węgry bezpłatnym odcinkiem autostrady przez Bratysławę, ale potem już tak dobrze nie było – utknęliśmy w korku przed i za Gyor
, cóż, jazda w dzień powszedni to był średni pomysł niestety. Poza tym było nawet nieźle a na granicy z Serbią pusto. Wjeżdżamy na autostradę, sprawdzam spalanie – dość szybko się okazuje że tu, przy standardowej prędkości 120km/h auto z boxem na dachu potrzebuje jednak nieco więcej paliwa niż zwykle
, zwalniam więc nieco unikając także w ten sposób uciążliwego podrzucania na wybojach tej arterii.
Bramki w których pobiera się bilecik umieszczono w nowym miejscu tuż za Suboticą, opłata jest tam gdzie dawniej, przed Belgradem a cena za ten odcinek to 4,5 euro. Na obwodnicy Belgradu wpadamy w tragiczny korek który zabiera nam co najmniej pół godziny
. Potem ruch jest znośny i w miarę oddalania się od miasta maleje, kolejna opłata to 6,5 euro przed Niszem. Kawałek dalej jeszcze 1,5 e a potem już zastanawiamy się czy zostały oddane jakieś nowe odcinki w Serbii… nie zostały
. Jeszcze ostatnie bramki z opłatą 0,5 e (w sumie 13) i granica, dość pusta.
W Macedonii tankuję po przejechaniu 930 km od Stupavy, spalanie nieco wyższe niż ostatnio wyniosło 6,2 l/100km, zasięg wskazywany przez komputer to zaledwie 50 km. Także i tu paliwo mocno podrożało
ale wciąż jest tanie - 1 euro/l w przeliczeniu. Niestety, jest późno i zrobiło się już ciemno, dalsza droga będzie trudniejsza a zamierzamy jeszcze dziś dotrzeć do Grecji. No i się udało, ale z wrażenia przegapiłem widocznie mało czytelnie oznakowany wjazd na nowy odcinek autostrady
o którym dowiedzieliśmy się dopiero spory kawałek dalej.
Wjeżdżamy do Grecji już po 22, na szczęście także i na tej granicy było prawie całkiem pusto. Na dziś pozostało nam już tylko znaleźć miejsce do spania – najlepiej jak najszybciej. O 23 zasypiamy już na naszym wygodnym łóżku
kawałek za Polikastro na obrzeżach jakiejś wsi na betonowym podeście przy czymś w rodzaju magazynu…
28 kwietnia, sobotaWstajemy skoro świt, na długo przed wschodem słońca, to nie była długa noc ale po zmęczeniu podróżą nie ma śladu, sen był mocny. Jest chłodno, ale szybko robi się przyjemnie ciepło. Sprawnie przemierzamy naszą stałą trasę pozaautostradową by około 8 rano zajechać sprawdzić jak się ma nasza plaża pod Olimpem w Kalivia Varikou, a przy okazji zjeść śniadanie i trochę się przystosować do nieco innych temperatur na południu
. Zajeżdżamy… i zastajemy takie coś
.
Byłem pewny że dobrze pojechałem, po tylu razach tam nie da się nie trafić
, ale jednak sprawdziliśmy jeszcze raz. Tak, to tutaj… dróżka na plażę została przekopana i na nasz asfaltowy placyk dojechać się nie da
.
Plaża jednak jest baaaaaardzo długa
i o ile w kierunku południowym jest powiedzmy zagospodarowana przez powiedzmy kemping
, o tyle kawałek na północ jest zupełnie dzika. Kiedyś tam już byliśmy… pojechaliśmy i teraz.
Olimp w chmurkach i w śniegu.
Plażowanie tutaj jest możliwe ale powiedzmy średnio przyjemne, plaża jest wąska, sporo na niej morskich traw a także nieco śmieci.