Około 8 mogliśmy już ruszać. Z naszej miejscówki w Kalivia Varikou autostradą podjechaliśmy jak zawsze kawałek za Katerini, a potem wąskimi uliczkami przez wioski nadłożyliśmy nieco drogi by dotrzeć do Werginy. Pierwszy raz byliśmy tam 6 lat wcześniej, wtedy było już późne popołudnie i po całym męczącym, upalnym dniu (środek lata) Małgosia nie wybrała się by odwiedzić największą atrakcję w okolicy, słynne grobowce macedońskiej rodziny królewskiej. Ja poszedłem sam, byłem zachwycony i od tego czasu ciągle rozmyślałem by znaleźć chwilę czasu na przerwę w podróży i podjechać tam jeszcze raz. Tak więc udało się właśnie teraz
.
Auto zostało na dużym, darmowym parkingu (teraz ulica przed grobowcem jest zamknięta dla ruchu, dawniej można było podjechać tuż obok wejścia) i w parę minut byliśmy na miejscu. Podrożało
dość znacznie, teraz wstęp kosztuje aż 12 euro, ale
warto, bo miejsce jest naprawdę wyjątkowe.
Wewnątrz nie można robić zdjęć, także tylko ujęcie z zewnątrz.
Małgosia wyszła zachwycona
. Podarowaliśmy sobie sklepiki z pamiątkami i knajpki, wróciwszy do auta jeszcze objechaliśmy kawałek Werginy w poszukiwaniu pozostałych stanowisk archeologicznych starożytnego Aigai, dawnej stolicy a następnie nekropolii państwa macedońskiego. Niestety, te resztki są tak nikłe a na dodatek praktycznie niedostępne i niewidoczne, że w zasadzie nie warto zawracać sobie głowy ich poszukiwaniami.
Wróciliśmy na naszą stałą trasę i w jednej z miejscowości przez które przejeżdżamy zatrzymałem się przed niedużym marketem by zrobić ostatnie zakupy, głównie chodziło o oliwę. Potem zatrzymaliśmy się raz jeszcze
, dobrze znam to miejsce bo zawsze trzeba tam zwolnić i uważać, jest to wielki sklep-stragan z owocami i warzywami, tuż przed koślawym przejazdem kolejowym przy wjeździe od południa do miasta Aleksandria. Tym razem postanowiliśmy skorzystać z wyjątkowej oferty na arbuzy które leżały przed wejściem w ogromnych stertach w cenie 0,5 euro/kg. Zakupiliśmy 3
, tak obładowani jeszcze chyba nigdy nie wracaliśmy (pamiętając o tym, że wieziemy też koło za siedzeniem pasażera
).
Poprawiły się nam humory, poprawiła się też pogoda, im później i im dalej na północ tym było ładniej i cieplej. Przekroczyliśmy granicę gdy minęło już południe… jest sobota, czas trochę nas poganiał ale uznaliśmy z doświadczenia że powinniśmy dać radę dojechać na Węgry jeszcze dzisiaj. Macedońskie tankowanie nie było tym razem zbyt korzystne
, na niedużym Makpetrolu w okolicy Skopje obsługa policzyła sobie nieco więcej za euro niż wynikałoby to z kursu i ostatecznie zapłaciłem około 1 euro za litr
…ponownie żałowaliśmy że Łukoil w tę stronę jest tylko jeden i to przy granicy greckiej (dopiero teraz wiem już, że jednak jest stacja tej sieci – w Kumanowie w centrum miasta, trzeba na chwilę zjechać z autostrady). Macedonia w ogóle nie jest naszym ulubionym krajem, stan „autostrady” wciąż jest fatalny. Na granicy z Serbią spędziliśmy (straciliśmy
) niepotrzebnie masę czasu… nie ma reguły na co się trafi i jak do swoich obowiązków będą podchodzić znudzeni pogranicznicy obu tych krajów. Ale dalsza droga była w porządku, pomykaliśmy żwawo z ustawionymi na tempomacie 120 km/h przy niewielkim ruchu zatrzymując się tuż przed zapadnięciem zmroku na znanym, sporym parkingu bez infrastruktury (jakieś 50 km przed Belgradem) na godzinną ponad przerwę z przeznaczeniem na obiad. Belgrad jak zawsze omijamy obwodnicą. Na granicę w Tompie docieramy około 23 i po błyskawicznej odprawie wjeżdżamy na Węgry by na znanej, opuszczonej stacji benzynowej po kilkunastu kilometrach spędzić ostatnią wyjazdową noc AD 2017.