28 września, czwartekNasz ostatni dzień na Astipalei, nasz ostatni dzień tych greckich wakacji...Już ostatni, a nadal piękny
, cudownie bezchmurny, chociaż mimo świecącego i przygrzewającego słońca już nie tak upalny jak poprzednie, ciepły, trochę wietrzny, z dość ostrym powietrzem...
Rano w zatoczce Agrilidi jednak wiatru nie było jeszcze w ogóle. Wstaliśmy w przekonaniu, że właśnie tutaj spędzimy cały dzisiejszy dzień. To miał być dzień bez nawet metra po szutrze
oczywiście poza tym niedużym kawałkiem którym trzeba będzie stąd wyjechać na główną asfaltową, nowiutką szosę. Ale to dopiero jutro, jutro nad ranem, jeszcze przed świtem, kiedy będziemy pokonywać ostatnie astipaleańskie kilometry w drodze do portu na prom który z wyspy nas zabierze.
Takie leniwe poranki to nie jest nasza codzienność, ale jest to okazja by porobić trochę porządków w aucie, zająć się sobą. Tym razem miałem jeszcze do wykonania jedną pracę – doprowadzenie Luny do przyzwoitego wyglądu
, po dwóch szutrowych dniach było to absolutnie niezbędne. I tak właśnie upłynęły nam pierwsze poranne godziny...
Ja zajmowałem się autem, Małgosia sobą, czytaniem i zdjęciami. Ale w miarę upływu czasu okazało się, że wciąż jest jeszcze początek dnia a my nie mamy już nic do roboty
. Mimo całej naszej tolerancji dla różnych dziwnych i nie do końca uznanych za atrakcyjne miejsc
jednak nie potrafiliśmy sobie wyobrazić siebie spędzających czas w tej zatoczce aż do wieczora. Nie dało się tu jednak rozłożyć wygodnie na naszych matach... co tu dużo mówić, było po prostu beznadziejnie
. Postanowiliśmy więc coś z tym dniem jednak zrobić... I to był jak się okazało strzał w dziesiątkę
.
Spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Livadii. Zależało mi by pozostawić auto w cieniu i ten zamiar udał się też znakomicie, przykleiłem się do muru przy sklepie na „skrzyżowaniu” ulicy wzdłuż plaży i tej, będącej ewentualnym ujściem wody ze zbiornika zaporowego powyżej wsi. Teoretycznie mogliśmy się umieścić na głównej tutejszej plaży
, ale to absolutnie nie wchodziło w grę...zabraliśmy co trzeba i ruszyliśmy w inne miejsce.
Do przejścia mieliśmy nieco ponad kilometr. I choć po drodze była jeszcze jedna całkiem przyjemna zatoczka z fajną plażą, to my celowaliśmy nieco dalej...
Po drodze...
Teraz już wiemy jak wyglądają tutejsze „zabytki” , to po prostu miejsce, w którym kiedyś coś było i jeśli pozostały po tym jakieś ślady, to wyłącznie w formie zarysów fundamentów
. Tu akurat placyk był ogrodzony a na miejscu dawnej bazyliki stała typowa kapliczka.
Kapliczka z widokiem...
Nieopodal konstrukcja x2
Chora Astpalei niezmiennie nas zachwyca
.
Parę obrazków z wędrówki ulicą opłotkami Livadii.