Dzień czwarty, 7 września
Jeszcze wczoraj wieczorem niebo rozbłysło milionem gwiazd......chmury rozeszły się gdzieś, rozpłynęły. Nic nie zatrzymało resztek w miarę ciepłego powietrza przy ziemi, noc była bardzo zimna. Całe szczęście, że nie wpadliśmy na pomysł by rozbijać namiot, nieźle byśmy w nim przemarzli
. Ponieważ zasnęliśmy bardzo wcześnie, także wcześnie się obudziliśmy, było jeszcze całkiem ciemno i wciąż bezchmurnie. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, rację mieli spotkani wczoraj Czesi, śpiący pewnie, jak zapowiadali, w jednym z opuszczonych pasterskich, drewnianych domków niedaleko Prijevora. Cały czas dręczy mnie i nurtuje jedna myśl..... nie jestem wcale zmęczony wczorajszą wędrówką, może nie oglądając się na wcześniejsze plany skoczyć sobie szybciutko, w alpejskim stylu
na Maglic tą krótką drogą prosto pod górę ? . Małgosia nie wykazuje entuzjazmu w związku z tym pomysłem. "Idź jak chcesz, ja poczekam, odpocznę....." Twierdzi, że czuje się dobrze, na szczęście wczorajsza wędrówka w deszczu i zimnie nie wpłynęła niekorzystnie na stan jej zdrowia, ale iść drugi raz nie chce. A ja mam wielką ochotę na drugą próbę zdobycia Maglica, być tak blisko i mieć w końcu upragnioną piękną pogodę i z niej nie skorzystać....
Ostatecznie jednak rezygnuję. Mówimy sobie, nie chciała nas ta góra, to nie będziemy na siłę nękać jej swoją obecnością
. Jednak głównym, zdroworozsądkowym powodem rezygnacji są przemoczone buty.....cały dzień, czy nawet pół, z mokrymi nogami to średnia przyjemność. Drugich butów nie mam, a w adidasach przecież nie pójdę
Trudno..... Przypominam sobie powiedzenie Franza, które kiedyś bardzo mi się spodobało, że z górami jak z kobietami, nie na każdą da się wejść
. Śmiejemy się i od razu humory nam się poprawiają
.
Wstaje przepiękny świt. Małgosia nie może przepuścić takiej okazji, zresztą ja też nie. Tak rzadko mamy okazję być tak wysoko wczesnym rankiem, trzeba to jakoś uwiecznić na zdjęciach. Oto efekt, poranne, słoneczno zamglone widoki okolic Prijevora: