26 września, wtorek c.d.Południe dość dawno już minęło, parę godzin się po Astipalei kręcimy i pół wyspy już mamy zaliczone
. Może nie w stopniu zaglądnięcia w każdą dziurę…ale jak dla nas stopień poznania tej jej części jest zupełnie wystarczający. Powoli jedziemy teraz do części zachodniej, większej i ciekawszej… choćby dlatego że właśnie tam leży piękna stolica wyspy
. Ale nie będziemy jej oczywiście dziś już zwiedzać, to zostawimy sobie na jutrzejszy dzień
Droga wzdłuż wąskiego pasemka lądu łączącego obie części jest wąska, kręta, ma stary już w miarę ale dobry asfalt. Wyobrażałem sobie inaczej to miejsce, wydawało mi się, że będzie tu bardziej płasko… a tu są niewysokie ale jednak pagórki, droga przewija się z jednaj strony na drugą mijając liczne zatoczki, które gdyby była taka potrzeba i wola mieszkańców wyspy można by przystosować do potrzeb turystycznych zagospodarowując je na przyzwoite plaże. Ale ewidentnie takiej potrzeby nie ma
, jedyną porządną plażą jest pokazane już Steno na którym spędziliśmy tę noc, oraz jedna zatoczka do której można dojść pieszo z przystanku (?) nieopodal Analipsi.
Jadąc mijamy kemping
, o tej porze roku już nie działający a także zatoczkę zajętą na „stocznię” czyli miejsce naprawy łodzi. Na obrzeżach stolicy, tuż przy drodze stoi sieciowy supermarket, zatrzymujemy się na pobliskim placyku i spędzamy w nim dłuższą chwilę kupując trochę różnorakich specjałów
.
Powoli suniemy dalej rozglądając się dookoła, stolica jest piękna
ale jeszcze przyjdzie na nią czas. Mijamy miasto wypatrując dobrego zacienionego miejsca do pozostawienia auta blisko centrum a potem zjeżdżamy w dół do Livadii. Tę miejscowość z chyba najlepszą i najpopularniejszą plażą na wyspie, szeroką, piaszczystą, z licznymi tawernami także mijamy… a kawałek za nią kończy się asfalt
.
No cóż, wiedziałem że nie będzie lekko
, ale że będzie tak ciężko to nie sądziłem. Zmierzamy na również znaną i popularną plażę na samym końcu sporej zatoki w której leży Livadia, droga jest fatalna, pyląca, wyboista, na dodatek nie jest tu łagodnie pagórkowato jak sobie wyobrażałem. Wyspa sprawia takie wrażenie gdy się patrzy na zdjęcia w sieci i na mapę, rzeczywistość jest jednak inna, bo choć nie ma tu wysokich i stromych szczytów to jednak wysokości są znaczące a zatoczki powciskane w dość głębokie doliny. Przyznam, że ogarnął mnie lekki niepokój
bo o ile gdzieś go jakiejś kapliczki na końcu świata albo nieciekawej zatoczki to mogą sobie być takie trakty, ale tu, do jednej z najbardziej znanych plaż?
.
Akurat do Agios Konstantinos nie jest aż tak daleko, szutrem jakieś 2-3 kilometry. W niedużej dolince jest kilka zabudowań, jakieś poletka. Przy plaży rosną tamaryszki, są dwie tawerny, jest spory plac parkingowy… widać że to popularne miejsce. Podoba nam się tu średnio, raz że plaża nie jest dla nas odpowiednia (stoi parę aut i jest co najmniej kilkanaście osób), dwa – akurat zaszło słońce
i nie bardzo chce się znów pokazać. Mimo to panuje potężny upał, jest parno i duszno.
Spędzamy tu może godzinę zaglądając w różne kąty, jemy drugie śniadanie… czekamy też aż zza chmur pojawi się słońce by zobaczyć to miejsce w weselszych kolorach
.
Agios Konstantinos jest w większości żwirowo-kamienista, ale zapewnia znakomite widoki na astipaleańską Chorę
.
Kapliczka od której plaża wzięła swą nazwę.
Agios Konstantinos
W oddali, na końcu zatoki leży Livadia – jedyne zielone miejsce na Astipalei.