Pozostało nam jeszcze popatrzeć na okolicę, przyznam, że widoki spod Argiosikii są naprawdę fajne, zwłaszcza jak sądzę o takiej popołudniowej porze.
Resztki jakiegoś kościółka
.
I to już koniec zdjęć, ale absolutnie nie był to koniec tego dnia
.
Wróciliśmy do auta i najpierw zjechaliśmy baaaaardzo stromą
szutrówką do Panagii Politissy. Nie jest to monastyr, ale wydaje się, że to drugie co do ważności miejsce religijne na Tilos. Miejsce dość dziwne, bo tak naprawdę poza zadbaną kapliczką nic szczególnego tu nie ma, ale jest ogrodzone a wnętrze wyłożone płytami i betonem. Jakieś tam fotki zrobiliśmy ale pod słońce, a poza tym naprawdę nic tam nie było, a kapliczka zamknięta. Zadziwiający był fakt poprowadzenia super eleganckiej asfaltówki z barierkami i odprowadzającymi wodę rowami z Livadii do takiego miejsca
, ale jak widać Grecja to kraj pełen zagadek i niespodzianek
.
Warte odnotowania są dwie sprawy, spotkaliśmy tam kotka, który był niezwykle przyjaźnie nastawiony i dostał porządną porcję karmy
. A druga, to czynny kurek z wodą, do niego był przymocowany dłuuuuuuugi wąż i od razu wpadłem na genialny pomysł by po dzisiejszych przejażdżkach odświeżyć nieco auto
. Pomysł dobry ale w realizacji ryzykowny
, koło cieknącej z kurka wody fruwało co najmniej kilkanaście szerszeni
, więc wolałem jednak nie ryzykować.
Zjechaliśmy w dół, zajrzeliśmy na nabrzeże Livadii, okazało się, że wbrew temu co pokazuje mapa nie ma wzdłuż niego drogi a całkiem przyjemny deptak z tamaryszkami. Plaża w Livadii, no cóż, bez szału, w najlepszym razie żwirowa.
I to był ostatni punkt tego bogatego dzisiejszego programu. Słońce praktycznie już zachodziło gdy dojechaliśmy do plaży Eristos, tej największej na Tilos, tej bez ceregieli użytkowanej przez zwolenników namiotowego bytowania na łonie natury. Pozostało wybrać takie miejsce by jak najlepiej nam pasowało, czyli było oddalone w miarę od innych, zapewniało cień dla samochodu, było równe i ze stabilnym podłożem. Wbrew pozorom okazało się to nie tak proste, ale po dłuższym namyśle i rozważaniach zdecydowaliśmy się na takie jedno miejsce nie na samym końcu ale w miarę blisko drogi która do plaży dochodzi, pomiędzy nią a węzłem sanitarnym który przy Eristos się znajduje.
Jeszcze pozostało się odpowiednio ustawić pomiędzy rozłożystymi tamaryszkami
. Kombinuję, a może trochę tak, a może lekko inaczej... Małgosia na zewnątrz, ja za kierownicą...kręcę, podjeżdżam, przesuwam się, ciągle coś nam nie pasuje. Dobra, wyjadę, spróbujemy jeszcze raz od początku. No i co? Oczywiście ugrzązłem
.
O żesz w mordę
. Naprawdę znów się zakopaliśmy w plażowym piachu
. Oj, nie do śmiechu nam było... zwłaszcza mi. Byłem wkurzony
na siebie oczywiście, że tak nieuważnie postąpiłem. Cały dzień za kółkiem, cały dzień skupiania na nieznanych i krętych górskich drogach różnej jakości, do tego nieprawdopodobny wręcz upał... także i teraz pod wieczór pot po prostu z nas spływał jak tylko opuściliśmy auto. A tu jeszcze czeka do wykonania niełatwa sztuka wyciągnięcia ciężkiej Luny z tego przeklętego piachu
.
Na szczęście nie próbowałem wyjeżdżać na siłę, na tyle już mamy doświadczenia by wiedzieć, że to nic nie daje. Dlatego koła były tylko trochę zagłębione... ale i tak najlepiej będzie gdy auto odciążymy. Powyciągaliśmy więc wszystko co ciężkie...potem ja zabrałem się za podnośnik, a Małgosia za spacery po okolicy w celu poszukania czegoś, co nadawałoby się do podłożenia pod koła. Nie było to trudne, „dzicy”
mieszkańcy Eristos pozostawili po sobie trochę desek, płyt itp., dlatego udało się nam uzbierać i poukładać odpowiednie zestawy. Auto w dół, chwila napięcia, sprzęgło, jedynka, gaz niemal do dechy...pieczołowicie poukładane deseczki rozleciały się na boki albo zatopiły w piachu ale - JEST, UDAŁO SIĘ
.
Zapadły w tym czasie prawie całkowite już ciemności. Teraz już nie bawiłem się w ustawianie, zajechałem pomiędzy drzewa tak jak się dało i tyle
. I tak to było naprawdę fajne miejsce. Poznosiliśmy rzeczy, byłem cały brudny i spocony od grzebania się w piachu, jedyne o czym marzyłem to kąpiel. Nie zastanawiając się polazłem do morza... i o mało co już bym z niego nie wrócił
. okazało się, że fajny drobny piaseczek to jest tylko na brzegu a w wodzie
, to gładka i śliska skalna płyta, tak wyrżnąłem wywijając kozła, że dobrze że nikt tego nie widział
. Na szczęście przeżyłem... popływałem chwilę i dołączyłem do Małgosi, która spłukawszy się naszą butelkową wodą przystąpiła dzielnie do gotowania obiadu.
To był naprawdę długi pełen wrażeń, niespodzianek i zwrotów akcji dzień, upalny i męczący. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze, choć późno i byliśmy naprawdę nieźle zmęczeni. Upał nie zelżał... wciąż było około 30 stopni mimo że od dawna panowały całkowite ciemności. Nie było wiatru, postanowiliśmy, zresztą nie było innego wyjścia, że będziemy dziś spać przy otwartej klapie... co mogło nas spotkać w takim namiotowym miejscu? . Na szczęście nie było komarów ani niczego innego co zakłóciłoby nam sen...a spanie w taki sposób stało się na parę nocy normą
.
Ja zasnąłem szybko kamiennym snem, ale Małgosia jeszcze zagłębiła się w lekturze... ja byłem na bieżąco ale ona tę pozycję wchłonęła już jakiś czas wcześniej i zabrała specjalnie by sobie czytać raz jeszcze będąc na Tilos – Jennifer Barclay - „Pod błękitnym greckim niebem” , książka w sam raz na kilka dni leniwego spędzania tiloskich wakacji
c.d.n.
….............................................................................................................................................
Wszystkim sympatykom „Małych i Dużych z Kulkami Podróży”
(w którekolwiek strony), życzymy Szczęśliwego Nowego 2018 Roku, aby spełniły się wszystkie Wasze marzenia, szczególnie te związane z podróżami
Małgosia i Paweł