13 maja, sobotaPrzybiliśmy do Pireusu około wpół do 8 rano. Śniadanie zjedzone, bagaże spakowane, czekaliśmy na moment gdy będziemy już mogli zejść na dół, wsiąść do auta i ruszyć w drogę, niestety
, nie wiadomo dlaczego wszystko się tak przedłużało. Prom najpierw bardzo długo przybijał do nabrzeża, a gdy już przybił, obsługa nie wypuszczała nas do garażu równie długo. Ostatecznie straciliśmy około godziny bez sensu
, a plany na dziś mieliśmy ambitne, chcieliśmy bowiem dojechać aż na Węgry
.
Z płatnej, drogiej i wiodącej okrężną drogą wybrzeżem autostrady jednak jak zwykle zrezygnowaliśmy. Stała trasa przez Thivę i Lamię do Larisy okazała się jak zawsze pusta i wygodna, tyle że niesamowicie upalna
, to zamglenie wczoraj na morzu ewidentnie miało jakieś znaczenie w pogodzie. Dziś, jadąc wnętrzem lądu temperatura dochodziła do 40 stopni, panował straszny zaduch i błogosławiliśmy faceta który wynalazł klimatyzację
. Później, bardziej na północy było nieco chłodniej, ale to nieco wciąż oznaczało powyżej 30…
W Larisie już nie kombinowaliśmy. Wpadliśmy na autostradę i ruszyliśmy z kopyta przed siebie, powody były dwa, po pierwsze nadrobienie czasu i kilometrów, po drugie, chcieliśmy się przejechać nowiutkimi tunelami omijającymi wąwóz Tempi
.
Grecy spisali się, nie ma co… jazda od teraz jest naprawdę wygodna, i ewidentnie znacznie krótsza, choć spowalniana przez kilka bramek, zdaje się że było ich do odbicia na Evzoni cztery. Zapłaciliśmy za odcinek od Larisy do tego miejsca około 9 euro.
A potem już tylko połykanie kilometrów, puste granice, tankowanie w Macedonii na Makpetrolu przed granicą (bez problemu w euro, ale paliwo gorszej jakości niż na Łukoilu).
A jeszcze wcześniej – śnieg w macedońskich górach
Tym razem już nie tankujemy w Serbii, decyzja by zrezygnować z jej drogiego paliwa była świetna. Ostatni raz płacimy na bramkach w wymienionych dinarach, także i to się nie opłaca, w euro wychodzi minimalnie taniej przeliczając kursy, a i bez kłopotu.
Zachód słońca – gdzieś w Serbii…
Już po zmroku, ale jeszcze przed Belgradem zatrzymaliśmy się na uboczu jednej ze stacji benzynowych i ugotowaliśmy sobie obiadokolację. Belgrad omijamy jak zawsze obwodnicą i pędzimy na północ…przejście w Tompie puste zupełnie a odprawa polegała na szczęście tylko na otworzeniu bagażnika. Zasypiamy na dobrze znanej nieczynnej stacji benzynowej kilkanaście km za granicą. Za nami wiele godzin jazdy, minęła już północ.
Następnego dnia to już tylko jazda bez historii przez Węgry, Słowację i Czechy, tą samą od lat trasą omijającą drogi płatne, przez Bratysławę gdzie tankujemy pusty bak by dojechać do Polski. Ostatnie tankowanie w Głuchołazach i około 17 docieramy do domu. Zapasowe koło dało radę
, jubileuszowa, dziesiąta, niepozbawiona przygód i zwrotów akcji grecka przygoda przechodzi do historii…
I to już koniec
.
Dziękujemy Wszystkim za wspólną podróż
Pozdrawiamy Czytelników, tych ujawnionych i tych pozostających w ukryciu
Małgosia i Paweł
.