Ostatni punkt programu na dziś zrealizowany, przed odjazdem w dalszą drogę jemy jeszcze obiadokolację z naszych zapasów. Jest już prawie 17 a przed nami jeszcze sporo kilometrów, czas ruszać. Przejeżdżamy przez wielki most na szerokim Dunaju i poruszając się mniej lub bardziej uczęszczanymi serbskimi drogami zmierzamy na północny zachód. Wojvodina, podobnie jak Węgry, jest nudna i monotonna, płaska jak stół i porośnięta kukurydzą. Jedziemy przez Kovin, Pancevo, trasa była tak pomyślana by tym razem ominąć Belgrad. Bez problemu mijamy spore miasto Zrenjanin, potem Zabalj, Temerin i w Sirig wjeżdżamy na znaną nam już dobrze trasę. Srbobran, skręt na Vrbas, Kula.
Póki jeszcze jest jasno, stajemy by rozprostować kości i doprowadzić nasz wygląd do porządku, urządzamy sobie porządniejsze mycie, przebieramy się w czyste rzeczy. W końcu mamy w pamięci zeszłoroczne bagażnikowo silnikowe trzepanko zafundowane nam przez bratanków na serbsko węgierskiej granicy. Sombor mijamy już w całkowitych ciemnościach a nauczony doświadczeniem w Bezdanie tym razem nie błądzę
. W końcu jest, Backi Breg i granica..... już pierwszy rzut oka na to co się na niej dzieje nie pozostawia nam złudzeń.... w tym roku czeka nas to samo
. A tak cieszyłem się, że udało się nam w miarę szybko i sprawnie przejechać cały dzień i mieć w zapasie te 2 godzinki na jazdę przez Węgry...... Na granicy jest może ze 20 aut i 3 stanowiska do odprawy, jednak to co wyprawiają tam Węgrzy woła o pomstę do nieba. Smętnie czekamy półtorej godziny na swoją kolej i naprawdę wkurzeni i zniesmaczeni wyciągamy zupełnie wszystkie rzeczy z bagażnika na podstawioną ławkę. Tym razem pana celnika interesuje głównie czy na pewno wiozę koło zapasowe a nie parę kartonów papierosów czy kilka litrów wódki. Zaglądanie do toreb, pod siedzenia, wąchanie wiezionej wody jest naprawdę upokarzające
. Jeżeli jeszcze kiedyś przyjdzie nam jechać tędy z powrotem do domu, w Bezdanie skręcę na chorwackie przejście w Batinie skąd do Udvaru jest naprawdę bardzo niedaleko. Zaliczymy jeszcze kawalątek Chorwacji, ale unikniemy mam nadzieję tego przedstawiania jakie fundują Węgrzy na wjeździe do Unii z Serbii, jadąc z Chorwacji nigdy nie przydarzyły się nam takie cyrki.
No ale cóż, jest już północ, a przed nami wciąż daleka droga do domu..... trzeba podjechać ile jeszcze dam radę by jutro mieć mniejszy odcinek do pokonania. Baja, most na Dunaju, Szekszard, skręt na Szekesfehervar... kawałek dalej już spaliśmy, znamy fajne miejsce przy polu słoneczników. Jakież jest nasze zaskoczenie jak okazuje się, że..... miejsce to już nie istnieje
bo właśnie tam Węgrzy postanowili wybudować sobie autostradę
. Ale jestem tak zmęczony, że jest mi wszystko jedno, dalej już nie mam zamiaru jechać. Skręcam na utwardzone i przygotowane pod drogę piaszczyste podłoże, podjeżdżam trochę dalej od szosy. Słoneczniki rosną dalej.... prześpimy się wśród nich i tym razem......
c.d.n.