29 kwietnia, sobotaI tak się też stało, wstaliśmy gdy słońce już wzeszło dość wysoko ponad horyzont i ruszyliśmy równo o 6 rano. Pogoda był nawet nienajgorsza, a do przejechania tylko około 100 km przez Węgry, liczyłem, że najpóźniej nieco po 8 wjedziemy do Serbii. Niestety – mocno się przeliczyłem
, w Tompie zastaliśmy potężny korek do granicy
, początkowo nie wiedzieliśmy o co chodzi bo z czymś takim w tym miejscu spotkaliśmy się pierwszy raz, ale dość szybko się okazało, że niestety, ale trochę postoimy. Wyglądało na to że Węgrzy postanowili wyjątkowo skrupulatnie sprawdzać każdy WYJEŻDŻAJĄCY z ich kraju samochód
, po co? Trudno powiedzieć, myślę że była to jakaś forma strajku. W efekcie bezsensownie spędziliśmy na przejściu półtorej godziny, epitetów wysyłanych pod adresem „bratanków” nie przytoczę
.
Na moment zatrzymałem się jednak przy tym co zawsze kantorze przy wjeździe do Suboticy, paliwa już w Serbii kupować nie będziemy, ale pomyślałem że wymienię 25 euro na opłaty autostradowe. Pomysł okazał się kiepski
, później w trakcie pokonywania kolejnych bramek okazało się, że taniej
wyszłoby płacąc w euro. W Serbii diesel jest droższy od benzyny… dziwny kraj
.
Początkowo świeciło nam trochę słońce, potem jednak zachmurzyło się i w okolicy Belgradu nawet pokropiło, przyznam że prognozy zapowiadały znacznie gorszą pogodę, więc i tak było na plus. Autostrada w Serbii jest powiedzmy średniej jakości, więc ustawiłem tempomat na 120 i tak sobie sunęliśmy pomiędzy polami ze świeżo wzeszłą kukurydzą
. Na obwodnicy stolicy podobnie jak w poprzednim roku stanęliśmy w korku, mniejszym, ale jednak (byliśmy wcześniej). Ten korek to efekt sobotniego targu, który się odbywa na wielkim placu w pobliżu wjazdu na autostradę z obwodnicy, targ około południa dobiega końca i wszyscy wyjeżdżają….
Tak poza tym jechało się naprawdę przyjemnie, ruch we wszystkich mijanych krajach nie był duży, widać, że sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął bo sporadycznie było widać obce rejestracje. Końcówka Serbii to miłe zaskoczenie, kolejne odcinki autostrady zostały oddane a prace przy budowie pozostałych są bardzo zaawansowane… kto wie czy za 2-3 lata nie pojedziemy już autostradą aż do macedońskiej granicy. Teraz bez autostrady jedzie się już tylko niespełna 50 km. Z mniej miłych nowości
- nowe bramki tuż przed granicą już działają, ale opłata póki co symboliczna (chyba 80 din).
Na granicy spędziliśmy może 10 minut (miła odmiana po Tompie), obowiązkowa zielona karta i jedziemy. Zatrzymuję się na Łukoilu, pytam czy można płacić za paliwo w euro – można bez problemu. Bardzo sympatyczna obsługa napełnia nam bak, myje nam szyby, a ja płace należność… no tak, tu naprawdę jest tanio
, cena kalkuluje się poniżej 0,9 euro. A spalanie? To bardzo mnie ciekawiło jak ostatecznie będzie wyglądać – i wygląda nieźle, a nawet całkiem dobrze – 6,0 na całym odcinku 900 km
.
Po raz pierwszy chyba jedziemy przez Macedonię za dnia… nie lubię jazdy nocą, zawsze boję się wałęsających się zwierząt na drodze
. Jakość nawierzchni powoli się poprawia (w stronę na południe), ostatni odcinek przed tunelem jest zamknięty, jedzie się zwykłą drogą wzdłuż autostrady. Ta również jest budowana, ale postęp od zeszłego roku nikły. A opłaty takie same – 3 x 1,5 euro.
Do Grecji wjeżdżamy punktualnie o 20, jeszcze nigdy tak wcześnie na granicy nie byliśmy. Sympatyczny celnik z uśmiechem wita nas w swoim kraju, Polonija, kalispera…. Kalispera, jesteśmy tu u was już po raz 10, mówię w odpowiedzi, jedziemy na wyspy, tym razem na Rodos….
Tak, to już 10 nasza grecka podróż
, taki mały jubileusz… jak będzie tym razem? Okaże się już niedługo.
Zapada zmrok, jedziemy tych sto kilkadziesiąt km zwykłą trasą omijającą autostradowe bramki. Tam gdzie ich nie ma trochę podganiamy, w efekcie równo o 22 rozkładamy już nasze spanie na placyku na plaży Kalivia Varikou. Nawet nie jesteśmy specjalnie zmęczeni całodzienną jazdą, to zdecydowany plus Luny
. Jest pusto, cicho, nie wieje wcale żaden wiatr, jest ciepło – w miarę, ale zwłaszcza w porównaniu do tego co zostawiliśmy w Polsce tych kilkanaście stopni nocą to niemal jak upał
. Zasypiamy natychmiast…
c.d.n.