No i co...poranek właściwie jak każdy inny. Spakowani wsiadamy do auta by przemieścić się prosto na ten sam parking na którym byliśmy wczoraj, nad plażą Levrossos. Wsiadamy, zamykamy drzwi, przekręcam kluczyk i ….. cisza
. O w mordę....
Padł nam akumulator, znowu. Kurcze, ale dlaczego, wczoraj prawie nie włączaliśmy lodówki
. Tłumaczę sobie, no tak, jest już słaby a wczoraj dzień wyglądał tak, że ledwo ruszyliśmy z jednego miejsca, już za parę minut stawaliśmy w kolejnym i nie miał się kiedy porządnie podładować. Kiepskie tłumaczenie, wiem, ale innego do siebie nie dopuszczaliśmy...
No nic, próbuję raz, drugi, bez wiary że się uda – i słusznie, nie udało się. No więc co? Pchamy
Pchamy, pchamy, masakra, Caddy waży półtorej tony, a z naszym wyposażeniem jeszcze trochę więcej, nawet z lekkiej górki na żwirowym placyku trudno nam go ruszyć. Sił i szans wystarczyło na to, by pozostał ustawiony w kierunku ulicy i trochę bliżej niej....potem górka się skończyła i nasze siły też.
Mieliśmy w tym momencie sporo szczęścia bo zupełnie niespodziewanie, nie wiadomo dokąd idąc, pojawili się na drodze z Aegiali jacyś ludzie. Para turystów w nieco ponad średnim wieku widząc nasze zmagania chętnie przyszła nam z pomocą (przy okazji dowiedziałem się, że akumulator po angielsku to battery, co miało się nam jeszcze przydać
), wypchnęliśmy auto na asfalt a potem poszło już łatwiej. We wskakiwaniu i wrzucaniu dwójki (w Caddy można też jedynkę, mniejsza prędkość wymagana) mam już sporo wprawy
, silnik zaskoczył, pięknie podziękowaliśmy i pojechaliśmy do Aegiali.
No ok, ale skoro tak to wygląda, lepiej będzie jak nie zostawimy dziś auta na wczorajszym parkingu
. Jest on mały, ciasny, ciężko w razie czego manewrować, a do tego jedyny wyjazd z niego jest stromo pod górkę
, tam już nie dałoby się go uruchomić. Jadąc wypatrujemy dobrego miejsca gdzie mogłoby zostać na cały dzień gdzieś w miarę blisko plaż a jednocześnie na płaskim i najlepiej w cieniu...Ostatecznie zostawiam Małgosię z rzeczami nad Levrossos a sam wracam do Aegiali by zostawić auto przy głównej plaży, a zanim go tam zostawię (nawet lekko z górki było) robię jeszcze rundkę po okolicy by podładować nieco akumulator.
Docieram nad Levrossos pieszo i już wspólnie wędrujemy na ostatnią z trzech plaż – Chochlakas.
Dobrze widać fajną część piaszczystą i tę kamienistą.
Jesteśmy dziś tu pierwsi
W dolince ktoś ma działkę...
Na plaży jest sporo wodnego trawska, ale oczyszczam z niej niewielki fragmencik za skałką
No i mamy dla siebie całkiem sympatyczny kącik z widokiem
w którym spędzamy cały dzisiejszy dzień.
Jedyny spacerek jaki uskuteczniłem, to na tę drugą, kamienistą część Chochlakas gdzie wśród kilkunastu nadbrzeżnych tamaryszków prześwitywały jakieś namioty...okazało się, że obozowisko było już opuszczone, przynajmniej tak wyglądało. Jeśli jeszcze ktoś miałby tu wrócić, to ok, jeśli nie – to kiepsko go oceniam, bo co jak co, powinien po sobie posprzątać a nie zostawiać na pastwę losu namiot, jakieś szmaty, patelnie, butelki itp. itd. Biwakowanie na dziko jest fajne, ale pod podstawowym warunkiem
, by miejsce po opuszczeniu nie wyglądało jak śmietnik
. Miejmy nadzieję, że ktoś tam jeszcze po te rzeczy powrócił...