Dzień szósty (sobota) Bobotov Kuk 2523 m n.p.m.
,
Wstajemy, jest jeszcze ciemno, szybko szykujemy się do wyjścia. Gdy zaczyna się rozjaśniać stwierdzamy z zaskoczeniem ale i z wielką radością, że budzi się nam piękny, słoneczny dzień
Oby jak najdłużej taka pogoda się utrzymała, trochę mamy dość widoków na chmury i niewiele poza tym
Szybko idziemy na żabljacki 'rynek' w nadziei znalezienia transportu na Sedlo, skąd mamy zamiar na dzisiejszą trasę wyruszyć. Jest siódma rano, miasteczko budzi się do życia, dzieci wędrują do szkoły. Wtedy, gdy odpoczywaliśmy po Sljeme i chodziliśmy sobie po mieście, zagadnęliśmy jednego taksówkarza, czy nie zawiózłby nas na Sedlo właśnie. Okazało się, że człowiek ten znał trochę polski, pracował kilka lat w Poznaniu, chyba na budowie na początku lat 90-tych. Oczywiście, chętnie zawiezie nas na Sedlo gdy będziemy tego potrzebować, za 20 euro, dał nam nawet wizytówkę. Jednak my, zdeklarowani przeciwnicy (do niedawna jeszcze, a wtedy jak najbardziej) posiadania komórek
nie możemy dziś z jego oferty skorzystać. Zresztą....... te 20 euro, trochę to drogo.......
Czekamy zatem na pojawienie się jakiejkolwiek taksówki albo jakiejś innej możliwości transportu, żeby jak najszybciej wyruszyć na trasę.
W końcu po jakiejś pół godziny nadjeżdża Golf II, jak zdążyliśmy się zorientować najpopularniejszy tu samochód. Zaczepiamy właściciela, z chęcią przystajemy na jego cenę 15 euro za kurs i po chwili zapakowawszy siebie i plecaki ruszamy w drogę. Ta trwała trochę ponad pół godziny, taksówkarz sprawnie (jak dla mnie trochę za szybko
) prowadzi po wąskim asfalcie. Samochód jest nieco zdezelowany, ale jedzie...........
a dla nas to jest w tej chwili najważniejsze. Mijamy Sljeme, wjeżdżamy głębiej w góry. Tu asfalt się kończy, samochód znacznie zwalnia, a leżące na szutrze większe kamienie często uderzają w podwozie. Stwierdzam, że niepotrzebnie obawiałem się tej drogi, jest ona całkiem dobra, może jechałbym po prostu trochę wolniej.
Szlak na Bobotov 2523 m n.p.m., na mapce widoczne odcinki drogi 'tam' te różowe to podejścia a morskie to przymusowe zejścia; dalszy ciąg mapki z drogą powrotną od katunu Lokvice znajduje się w opisie czwartego dnia
Podziwiamy przepiękne
widoki, nowe dla nas krajobrazy wydając z siebie ciągłe ochy i achy, nasz kierowca co chwilę nas informuje: a to jezioro takie, tutaj inne, tu góra taka, a tu można nabrać wody w źródle a my ochoczo przyporządkowujemy nazwy znane z mapy do rzeczywistości. Droga wspina się coraz wyżej no i wkrótce docieramy na nasze Sedlo, po drodze mijamy mini kamper jakichś Francuzów, którzy właśnie po nocy spędzonej przy drodze wstali i szykują się do drogi. Kto by przypuszczał, że za niecałe dwa lata przy tej samej drodze my również tak rano będziemy sobie wstawać po nocy w naszym autku
(pewnie oni byli mniej połamani......
). Żegnamy się z kierowcą, Golf odjeżdża, a my zostajemy sami, jesteśmy tylko my, góry i bezchmurne niebo.......... Trochę wieje, w dole słychać i widać pasące się owce, zaczynamy powolne podchodzenie.
Droga najpierw prowadzi pod ścianą Uvitej Gredy, potem stromo na nią wchodzimy. Jesteśmy w kamienisto trawiastej dolince, trawa i nieliczne kwiaty pachną nagrzane silnym słońcem. Po prawej mamy strome, skaliste ściany Milosev Toka i Bandijerny, po lewej trawiaste, niewysokie zbocza Vjetrnej Brdy. Przed nami swoje ostre kły stromych i ostrych iglic szczerzy pasmo Zupci. Naprawdę, jest tu tak cudownie, jak bardzo warto było tu przyjechać, choć trochę poznać te góry i te niezwykłe krajobrazy.
Uvita Greda
Zupci
Zupci bliżej
Zupci jeszcze bliżej
Dochodzimy do dolinki zwanej Surutka której nazwa wypisana jest na wielkim kamieniu, inne napisy i strzałki kierują do pobliskiego źródła. Ścieżka potem zaczyna się trochę wspinać, dochodzimy na coś w rodzaju siodła skąd roztaczają się jeszcze ciekawsze widoki. Na wprost mamy masyw Bobotova, a po lewej stronie wreszcie to, na co czekaliśmy, przepięknie i oryginalnie sfałdowane wapienne warstwy góry Stit i pobliskiej przełęczy Samar. Fantastycznie ułożone pasy, białe skały i zielona trawa, dowód na to jak potężne siły kształtowały te tereny, a wcześniej jak wiele milionów lat te skały warstwami tworzyły się na dnie morza. Długą chwilę odpoczywamy w tym miejscu podziwiając te cuda natury.
Surutka
Zupci - 2 ząbki
Samar - kolejna wizytówka Durmitoru - jedno z najpiękniejszch miejsc, dla którego warto było tu przyjechać i pochodzić po tych górach
Zupci pod słońce
Okienko
W tle Bobotov i 300 metrowe podejście na przełęcz
Kopuła szczytowa Bobotova - południowa strona
Zupci - od północy
Nasza trasa wiedzie teraz nieco w dół, musimy zejść około 100 m na dno niedużego cyrku polodowcowego gdzie powinno być jeziorko Zeleni Vir. Powinno być, ale go nie ma, o tej porze roku już całkiem wyschło
Jesteśmy otoczeni wysokimi górami, południową ścianą Bobotova, Minin Bogaz oraz Zupci, jedynie na zachodzie jest płasko, teren tam obniża się do kotliny Urdeni Do skąd również prowadzi szlak.
Teraz przed nami strome, ponad trzystumetrowe podejście na przełęcz między Bobotovem a Lucin Vrhem. Pokonujemy je niezbyt szybko, ale bez szczególnych kłopotów, a na samej przełęczy spotykamy pierwszych dziś ludzi. To czteroosobowa grupa młodych Węgrów wędrująca z młodym chłopakiem, przewodnikiem z Żabljaka. Z jedną z dziewczyn rozmawiam trochę po angielsku, z przewodnikiem po 'słowiańsku', wychwalam piękno jego rodzinnych gór, jest bardzo zadowolony, że tak nam się podobają. Ku mojemu zaskoczeniu Węgrzy nie decydują się na wejście na szczyt, być tak już blisko i nie wejść, nie wyglądali na jakichś bardzo zmęczonych czy kontuzjowanych.
Bobotov kuk - szlak prowadzi pod kopułą szczytową
My powoli wznosząc się po kruchym i osuwającym się zboczu okrążamy kopułę szczytową, szlak przewija się w końcu na drugą, zachodnią stronę skąd opada wysoka na kilkaset metrów ściana. Roztacza się stąd niezwykły widok na Skrcką dolinę, czyli to, czego nie mogliśmy zobaczyć wczoraj z Planinicy, widzimy dziś. Veliko Jezero przypomina mi swoim kształtem krowę
, obok stoi malutki stąd domek schroniska i ledwie widoczne Malo Jezero.
Dolina Skrka, Veliko i Malo Skrcko Jezero, w tle góry Bośni i Hercegowiny i ich najwyższy szczyt Maglic
Na tej przełączce Lidia postanawia zostać. Ma już trochę dosyć po trzech dniach podejść, skarży się na ból kolana, a przecież czeka nas jeszcze długi powrót do Żabljaka. Dalej idę więc sam, podejście nie jest wcale trudne, ale wymaga używania rąk no i pierwszy raz pojawia się coś, co w przybliżeniu można nazwać ekspozycją
. Na skałach widzę resztki czegoś, co kiedyś było pewnie ubezpieczeniami, myślę sobie, że to chyba jednak trochę na wyrost tutaj. Podejście jest krótkie, może ze 20 minut, no i w końcu jest, Bobotov Kuk, 2523 m, najwyższy szczyt Durmitoru, szkoda, że nie całej Czarnogóry.........
ten cel, Maja Kolata zostawiam sobie na kiedy indziej, chociaż nie jestem pewny, a zresztą teraz na razie wcale o tym nie myślę, czy jeszcze kiedykolwiek tu przyjedziemy.
Metalowa puszka na szczycie Bobotova
Zostaję na szczycie tylko tyle, ile trzeba, żeby wpisać się do zeszytu, zrobić zdjęcia, nakręcić kamerą panoramę i ................. wreszcie porozglądać się trochę spokojnie z mapą nazywając sobie poszczególne góry i całe pasma.
Bezimeni Vrh i dalej, po lewej Planinica
Meded a w tyle za nim Savin Kuk
Grzbiet Sljeme, bliżej Terzin Bogaz, jeszcze bliżej Minin Bogaz
Zupci i Vjetrna Brda, dalej Sedlena Greda
Devojka i Stit
Prutas, w oddali najwyższy szczyt Bośni i Hercegowiny, Maglic
Schodząc spotykam parę młodych Czechów. Z Lidią siedzimy trochę jeszcze na przełączce, jemy i nabieram sił na powrót. Schodzimy bezpośrednio do Żabljaka, to jakieś 10 km do przejścia, ale część trasy już znamy z nie do końca udanego wejścia na Terzin Bogaz. Po stromym i osypującym się piargowym zboczu schodzimy do doliny Valoviti Do, daleko z prawej strony widać dwie ludzkie postacie, czyżby podchodzili na Bezimeni Vrh? Może przez przełęcz Velika Struga chcą przejść do Alisnicy? Trudno zgadnąć jaki mają cel o tej porze w tym miejscu, zresztą potem nikną nam z oczu.
Tu nie ma wyznaczonego szlaku, trzeba zejść w dół
Kopuła szczytowa Bobotova od strony północnej
Lidia idzie wolno narzekając na bolące kolano, ja widząc upływający czas staram się ją przyspieszać, nie chcę by spotkało nas to, co w zeszłym roku w Słowenii, w Alpach Julijskich kiedy wracając z Kanjavca przez dolinę Siedmiu Triglavskich Jezior zabrakło nam czasu, zrobiło się całkiem ciemno i jeszcze zaczęło padać, a nawet grzmieć. Zostaliśmy z kilkoma kostkami czekolady, z pustym termosem i z zapalniczką, która po kilku próbach rozświetlenia otoczenia zepsuła się i przestała być użyteczna. Wtedy noc musieliśmy spędzić w całkowitych ciemnościach w jakiejś opuszczonej pasterskiej krowiej szopie z dwoma tylko ścianami mając pod głowę kamienny stopień a w powietrzu unoszący się zapach mleka i wysuszonych krowich placków. Nad naszymi głowami przetaczały się burze, na szczęście nie wiało i było około 10 stopni C więc jakoś daliśmy radę..............bo dopiero po powrocie do Polski przeczytaliśmy, że w Alpach Julijskich jak i w Tatrach mieszkają niedźwiedzie
Po tym doświadczeniu już zawsze mamy latarkę........... a pogoda dziś jest piękna, nawet jak zrobiłoby się ciemno to będzie księżyc i gwiazdy, więc można by kontynuować zejście, ale robi się później i później, czas ucieka w zawrotnym tempie. W końcu trasą pełną niespodzianek takich jak strome skałki do zjeżdżania na tyłku mijamy Sagorele Ploce i jesteśmy już nad Lokvicami.
Zejście z Sagorele Ploce
Terzin Bogaz, tym razem w słońcu
Zejście jest nadal strome i męczące, zbocze Cvorov Bogaza którym idziemy w kierunku katunu jest piarżyste, kamienie uciekają spod zmęczonych nóg. Lidia narzeka, że po tym zejściu coraz bardziej oprócz kolana boli ją roztrzepany od wstrząsów żołądek a paznokcie od dużych palców od nóg wbijają się jej w ciężkie górskie buty. Każdy krok stawia w żółwim tempie. Jeszcze wciąż mamy szansę na dojście przed zmrokiem i w efekcie prawie nam się to udaje. Ciemność dopada nas przed Mlinskim Potokiem, ale mimo gęstego lasu którym idziemy udaje się nam bezpiecznie zejść. Wolnym krokiem, już po asfalcie docieramy do domu, jest już po 21. Mimo to gotujemy sobie jakiś szybki obiadek, który zjadam sam. Lidia nie jest w stanie niczego przełknąć i wreszcie wykończeni zalegamy na łóżku i zasypiamy.
Górskie kwiaty
To był nasz ostatni dzień w Durmitorze, i pomimo przykrości jakie sprawił Lidii niewdzięczny Bobotov, dzień najbardziej udany. Na koniec poczuliśmy, że byliśmy w górach a nie tylko w dolinach. Jutro wyruszamy przez sławny most na Tarze, kanion Platije i Podgoricę do Petrovaca, naszej bazy na kolejne 5 dni drugiej, tej odpoczynkowej części urlopu.......... ale to już nie będzie przedmiotem tej relacji............
Koniec wspomnień Durmitor 2005