Jest już 17, najwyższy czas by udać się w dalszą drogę. Kawałek, który pozostał nam do Pitesti jest zupełnie nieciekawy, krajobraz jest już płaski, a mijane wsie bez wyrazu, po prostu brzydkie. Jakże daleko tym terenom do urody dopiero co poznanej przez nas Transylwanii
. Jedziemy niestety bardzo wolno bo ruch jest duży a i stan drogi oraz mijane wsie nie pozwalają na szybszą jazdę. Tuż przed Pitesti wjeżdżamy na autostradę
, miasto mija się bokiem obserwując jedynie jego blokowiska. Do Bukaresztu mamy stąd około 100 km, nic więc dziwnego, że jedziemy równą godzinę
. Zwiedzanie stolicy nie było w planach tego wyjazdu, mimo ładnych zdjęć pokazanych przez PAPa uznałem, ze nie starczy nam po prostu czasu. Dlatego, nie dojeżdżając do centrum, skręcamy na podmiejską obwodnicę........
Wiedząc już jak wygląda obwodnica Sofii nie spodziewałem się tu cudu. Jednak to, co zastaliśmy, zwłaszcza początkowy fragment tego blisko 20-sto kilometrowego odcinka, który mieliśmy do przejechania przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia o tym jak może wyglądać nawierzchnia drogi
. Jeździliśmy już różnymi drogami, górskimi, polnymi, szutrowymi, zniszczonymi starając się wykorzystać wszystkie, niezbyt w sumie wielkie terenowe możliwości Felicji. Jadąc tamtędy, po prostu się bałem że w którymś momencie zawiśniemy podwoziem na asfaltowym garbie
. Na szczęście popołudniowy, sobotni ruch był na tyle mały, że mogłem wykorzystywać do jazdy również pas do jazdy w przeciwnym kierunku prawie dowolnie manewrując w miarę potrzeb
. Tak czy inaczej, ta droga to wielki dramat
.
Wreszcie, nie bez pewnych trudności orientacyjnych, skręcamy na Giurgiu. Okolice Bukaresztu nie odbiegają wyglądem od okolic jakichkolwiek wielkich miast, jest tu po prostu brzydko, szaro, dominuje nijaka chaotyczna zabudowa przydrożnych barów, moteli, zajazdów, całej drogowej infrastruktury. Zauważamy też sprzedawców arbuzów, nie możemy odmówić sobie tej przyjemności
, pamiętam, że cena za kg to 70 gr. Zatrzymuję się przy młodej kobiecie, Lidia wybiera owoc z potężnej góry zielonych kul a ja podaję wszystkie drobne sprzedawczyni. Niech sobie wybierze ile potrzeba, i tak nie rozumiem jaką cenę podała
.
Kilkanaście kilometrów dalej drogę przecina rzeka. To nad nią zaplanowałem spędzenie dzisiejszej nocy. Jednak nie udało się nam znaleźć odpowiedniego miejsca, rzeka była zbyt blisko wsi a potem jakoś nie mogliśmy do niej dojechać. Okolica też nam się jakoś szczególnie nie podobała, niby lasy, łąki, ale jakoś zbyt ruchliwie tu, niespokojnie. Straciwszy na poszukiwania przynajmniej pół godziny wracamy na główną, cóż, już nie wykąpiemy się w rumuńskiej rzece
. Jadę jeszcze kawałek i mimo linii ciągłej skręcam w lewo w polną dróżkę prowadzącą pod las. Odjechawszy na odpowiednią odległość od ruchliwej drogi zatrzymuję się. Tu spędzimy dziś noc
.
Najpierw rozkładamy namiot, teraz lekko wieje więc dobrze będzie gotować obiad chroniąc się w nim od podmuchów. W trakcie jedzenia zauważamy zbliżające się do nas bardzo powoli stadko owiec i kóz pędzone łąką przez jakiegoś człowieka. Troszkę się niepokoimy bo wyraźnie ma zamiar przejść koło nas na dróżkę, która przyjechaliśmy. Jak jest już blisko, podnosi rękę w geście powitania i coś mówi. Odpowiadamy unosząc ręce...... w Rumuni nie ma potrzeby obawiać się zwykłych ludzi......to nie Austria gdzie wygoniono nas z pobocza drogi tylko dlatego, że chcieliśmy tam coś zjeść i się napić.......
W trakcie kąpieli i sprzątania wszystkich rzeczy zapadł już całkowity zmrok. W świetle latarki, przed namiotem pochłaniamy połowę ciepłego, nagrzanego słońcem rumuńskiego arbuza. To prawie ostatni akcent tej może nieco szalonej, nie całkiem łatwej, zaskakującej przygody z tym krajem. Jutro wyjeżdżamy.....
c.d.n.