Nasze zapasy wody do mycia i gotowania są już na wyczerpaniu. Pozostaje zapas mineralki, no ale to do picia. Przekonaliśmy się, że na przyszłość musimy mieć więcej zabranych z domu butelek, tak by w razie trudności w znalezieniu ujęcia wody starczyło nam jej na jakieś 5 dni. W Rumunii wyraźnie nie ma z tym większego problemu, ale nasze plany sięgają już trochę dalej..... Na szczęście tam, gdzie dziś się wybieramy na pewno znajdziemy wodę którą wypełnimy puste butelki, jedziemy bowiem w Góry .
Wracamy do głównej i skręcam w prawo, na zachód. Po drodze, sielskie obrazki
Nie mam już za dużo benzyny, okazuje się że jadąc nie napotykamy żadnej stacji . A po 20 km z hakiem już trzeba skręcić tam, gdzie stacji raczej nie będzie, na słynną Trasę Transfogaraską . Przejazdu tamtędy nie moglibyśmy sobie odmówić, to jeden z głównych, jeżeli nie najważniejszy cel naszej wizyty w Rumunii. Szukać stacji i nadrabiać drogi nie będę, szybkie obliczenia pozwalają przypuszczać, że z dużą dozą prawdopodobieństwa przejedziemy trasę na tym, co mamy, jak nie, to w końcu będziemy przecież mieli potem z górki . Wstał piękny, słoneczny dzień, jakże różny od tych kilku poprzednich, pochmurnych, smutnych i przygnębiających. Jest pięknie, przed nami góry, jesteśmy najedzeni, czyści i wypoczęci, czegóż chcieć więcej.......no, może jeszcze tylko ujęcia czystej, górskiej wody .
Trasa Transfogaraska to druga pod względem wysokości droga w Rumunii, w najwyższym punkcie osiąga 2043 m n.p.m. Powstała z inicjatywy dyktatora Nicolae Ceausescu i początkowo miała być drogą dojazdową do planowanego ośrodka sportów zimowych, jednak po wydarzeniach w Czechosłowacji w 1968 r. plany zmieniono i powstała droga krajowa o dwóch pasach, mająca w razie potrzeby umożliwić przerzucenie wojska przez łańcuch Karpat. Trasę, wybudowaną kosztem kilkudziesięciu ludzkich istnień, otwarto w 1978 roku.
Początkowy fragment trasy jest zwyczajny, wiedzie płaskim terenem wśród łąk, mija się też jedną wieś. Po lewej stronie płynie sobie górska rzeczka a nad nią...... ogromne ilości samochodów i kolorowych namiotów . Naprawdę jesteśmy w szoku widząc rumuńskie zwyczaje biwakowania na dziko i utwierdza nas to w przekonaniu, że nasz rozbity namiot nie miał szans na wzbudzenie większego zainteresowania bo tu po prostu wszędzie tak jest i nikt nie widzi w tym niczego nadzwyczajnego. Właśnie trwa poranny ruch, ludzie wychodzą na zewnątrz, myją się, przyrządzają śniadania, słowem weekendowy piknik w pełnym tego słowa znaczeniu . Im dalej, im bliżej podnóża gór, tym namiotów coraz więcej, każde odpowiednie miejsce nad rzeczką jest zajęte.