Środa i czwartek, 5, 6 sierpnia
Wczoraj wieczorem, po popołudniowej burzy wcale się nie przejaśniło . W nocy spaliśmy jakoś niespokojnie, a może to właśnie grzmoty nas obudziły? . Przestraszeni wygramoliliśmy się z namiotu, było zimno, wiał wiatr, nad okolicznymi górami rozbłyskiwały pioruny głośnym echem rozchodząc się po okolicy. Burza w namiocie, na prawie otwartej przestrzeni , nie, to jeszcze chyba nie dla nas .
Zbieramy wszystkie rzeczy z naszego domku i chronimy się w samochodzie. Niejedną burzę już z nami przeżył i jakoś mamy do niego większe zaufanie niż do targanego wiatrem namiotowego płótna. Boimy się tez zalania przez ewentualną ulewę, w końcu nie wiemy jeszcze co jest w stanie przeżyć nasz nowy, nie przetestowany jeszcze nabytek.. Drugą część nocy drzemiemy na rozłożonych siedzeniach budzeni co chwilę głośnymi odgłosami burzy i oświetlani błyskawicami. To była ciężka noc dlatego tym bardziej utwierdzamy się w postanowieniu spędzenia tego nieprzyjemnie zapowiadającego się dnia na odpoczynku. Z jednej strony nieco przymusowym, a z drugiej jednak koniecznym, naprawdę czujemy się już trochę zmęczeni.......
Na szczęście obyło się bez ulewnych deszczy, jedynie nieco pokropiło. Rano, około 8 ponownie przenosimy się do namiotu by pospać jeszcze i do woli wygodnie poleżeć. Teraz już wiem, że program był nieco za bogaty i z ciężkim sercem będziemy musieli zrezygnować z części zaplanowanych przed wyjazdem atrakcji. Nie mając dostatecznego doświadczenia w takim prowizorycznym włóczęgowym życiu nie wziąłem od uwagę, że zawsze może się coś nie udać, mogą wystąpić nieprzewidziane trudności, możemy być po prostu zwyczajnie zmęczeni......
Śniadanie jemy dopiero około południa. Niebo jest wciąż zachmurzone ale cieplne promienie słoneczne przedzierają się przez chmury a nocne opady parują powodując okropną duchotę . Zastanawialiśmy się czy jednak po południu się nie zebrać i nie zaliczyć chociaż jednego, malutkiego punkciku programu, ale nie, nie ma na to szans......
Już podczas śniadania czułem się podejrzanie. Zawsze byłem przekonany, że mam żołądek z żelaza i nic nie jest w stanie go ruszyć. Tymczasem......zaczynam odczuwać jakieś dolegliwości, nie mam apetytu, robi mi się niedobrze, pojawia się ból , o co tu chodzi . Na pewno już dziś się stąd nie ruszymy . Z godziny na godzinę czuję się coraz gorzej, boli coraz bardziej i bardziej niż o niezrealizowane plany martwię się o swoje zdrowie. Po południu i wieczorem pojawia się biegunka i wymioty, o jedzeniu gotowanego obiadu w ogóle nie może być mowy, Lidia karmi mnie chrupkim chlebem i zwykłą przegotowaną wodą. Leżę i cierpię.......
Wieczorem czuję się już nieco lepiej, choć bóle nie znikają. Nie wiadomo czy i jutro damy radę się stąd ruszyć. Na szczęście miejsce jest fajne, mamy szeroki pogląd na okolicę, w oddali pasą się wielkie stada owiec i krów, co jakiś czas przejeżdża też pociąg bo nieopodal są tory kolejowe, lokalna linia Brasov - Intorsura Buzului. Jestem wściekły na siebie i na swój beznadziejny żołądek, że właśnie tu, w Rumunii, tak mnie zawiódł . Zastanawiamy się co się stało, co tak mi zaszkodziło, teoretycznie powodów może być wiele, jednak najbardziej prawdopodobny wydaje się ten, że przez przypadek wypiłem nieprzegotowaną wodę z któregoś źródełka albo tę nabraną w Cluj na Rynku....... Mamy pełno butelek, mogły się przez przypadek pomieszać, wydawało mi się, że byłem pewien które są z wodą przegotowaną i mineralną, a które z tą nabraną ze źródełka. Widocznie się pomyliłem. Zastanawiające jest, że tak wrażliwej na obce, niesprawdzone jedzenie i picie Lidii nic nie jest, choruję tylko ja.......
Wieczorem znów przechodzą burze i pada deszcz. Do późnego wieczora siedzimy w samochodzie, na szczęście czuję się coraz lepiej. Noc przesypiamy spokojnie.