7 maja, środa c.d.Właściwie nie było trudno zdecydować. Dla nas dobre miejsce na „wakacje” to takie, które ma choć jedną, dwie ładne, niezabudowane plaże, do tego najlepiej takie na które można dojechać autem i spędzić tam noc. Folegandros takich warunków nie spełniło, dlatego co prawda trochę z żalem, ale postanowiliśmy odpłynąć stąd jeszcze tej nocy. Robiłem sobie trochę wyrzutów, że zamiast spokojnie popłynąć na Ios, tak w ostatniej chwili wymyśliłem by tu wysiąść, na szczęście Małgosia jest wyrozumiała
i jakoś mi to wybaczyła
. Zresztą, oprócz plaż dla nas podstawą jest dostęp do wody a z tym było tam trochę krucho. Na jakieś dwa dni by nam wystarczyło zapasu, a potem... przecież nie będziemy się kąpać w wodze butelkowanej
. No i poza tym po zwiedzeniu stolicy nie bardzo byśmy już mieli co na Folegandros robić, zwłaszcza przez 3 kolejne dni.... Tak czy inaczej zobaczyliśmy kolejną wyspę, a że nie stała się naszą ulubioną... nie każda przecież może.
Ale nie moglibyśmy przecież jej opuścić bez chociaż krótkiego spaceru po stolicy. Do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu, a i po zachodzie spacery nie są przecież zabronione
. Jedziemy do Chory.
Na obrzeżach miasta są 2 czy 3 duże parkingi, o tej porze roku rzecz jasna puste więc z pozostawieniem auta nie było problemu. Chwila moment i już zagłębialiśmy się w wąskie uliczki stolicy. Wiatr jakby lekko stracił na sile, słońce schodzące coraz niżej nad horyzontem tworzyło ten specyficzny nastrój który choć piękny, zwłaszcza tu na Cykladach, raczej rzadko mamy okazję poczuć. Za wcześnie chodzimy spać
, ale dziś nie zanosi się na długie godziny snu...
Placyk, brama do „Starego Miasta” i chyba największy budynek Chory
Placyk jest nad urwiskiem....
Ten kotek towarzyszył nam dłuższą chwilę
Tuż obok natknęliśmy się na agencję sprzedającą promowe bilety... jeszcze był czas na ostateczną decyzję, ale my ją już podjęliśmy. Bilety zakupione, nie ma wyjścia. Trzeba zwiedzać
Folegandroska Chora jest miastem kościołów... o tej porze (albo i w ogóle) zamkniętych