Parę minut i był z powrotem. Tym razem chyba postanowił porządnie nas wystraszyć
I jeszcze raz....
Tu widać troszkę tego dymu
(nad zielonym wzgórzem na pierwszym planie)
Po śniadaniu poszedłem wyrzucić śmieci do pobliskiego kosza. Inwencja w wykorzystaniu przebitej dętki rowerowej – rewelacja
I pewnie akcja ratownicza trwała jeszcze trochę, ale my musieliśmy ruszać w dalszą drogę. Dzięki temu, że wczoraj jechaliśmy do późna w nocy, dziś mieliśmy około 2 godzin zapasu w stosunku do poprzedniego roku
, no ale nie chcieliśmy ich stracić. Pożegnaliśmy zatem na ponad pół roku wspaniałe, ciepłe, bardzo nam łaskawe tego roku greckie morze i ruszyliśmy na zimną Północ. Wracamy na autostradę... jest taki rozjazd którym można dojechać do Dionu, gdy tam się wjedzie, można mijając Katerini bezpłatnie przejechać całkiem spory kawałek drogi. Tym razem pojawiła się informacja że zjazd Eginio jest zamknięty, dlatego opuściliśmy znów autostradę kawałek wcześniej (Nea Agathoupolis), ale tak naprawdę ten wcześniejszy zjazd jest nawet dogodniejszy. Jeszcze parę litrów benzyny gdzieś po drodze, godzinka jazdy i sporo przed południem niestety opuszczamy Grecję
.
Macedonia – bez historii. Na bramkach płacimy denarami, jest jak zwykle pusto, dziurawo i tym razem nie tak gorąco jak rok temu. Mniej więcej w połowie jazdy przez ten nieduży kraj pogarsza się pogoda, słońce chowa się za cienkimi chmurami.
Kolejne przejście i kolejna bardzo sprawna przeprawa, ale o dziwo serbscy pogranicznicy polecają nam otwarcie bagażnika i boxa. Bardzo duży kawałek autostrady powstał zaraz za granicą, jedzie się już szybko i wygodnie. Jak zawsze na chwilę zajeżdżamy do Vranje po benzynkę... niestety, teraz widzimy już wyraźnie że uszkodzony termostat powoduje zawyżone spalanie o około litr
i dość szybko ubywa jej w baku – ale wymienionych denarów na pewno wystarczy, a nawet jeszcze zostanie na przyszły rok.. Długie godziny jazdy zwykłą drogą i potem autostradą tym razem są jeszcze mniej przyjemne niż zwykle, co prawda nie ma upału dzięki czemu możemy mieć zamknięte szyby, ale za to po pierwsze pogoda jest dość smętna, na niebie wiszą ciemne chmury z których popaduje deszcz, a po drugie ruch jest zadziwiająco duży. Czas mija a my robimy się coraz bardziej głodni
, mijane molochowate i zatłoczone parkingi zdecydowanie nie zachęcają do zatrzymania się.... i gdy już straciliśmy prawie nadzieję na jakieś fajne miejsce, okazuje się, że nie będzie tak źle
. Zajeżdżam na ogromny parking, którego infrastruktura pozostała na etapie nigdy nie dokończonych betonowych klocków, w związku z czym jest pusto i spokojnie
, dla nas w sam raz. Temperatura co prawda nie zachęca (było 14 stopni i lekki wiatr), ale umyć się przecież trzeba
. Na szczęście obiad jeszcze się ugotował, tym razem nasza dwulitrowa butla została dość niedbale nabita
i od paru dni gaz się z niej wydobywający palił się coraz niklejszym płomyczkiem.
Najedzeni
mijamy Belgrad już tradycyjnie obwodnicą. Może to trochę dalej, ale przynajmniej mniejsza szansa na jakieś korki. Zapadł już zmrok, ale tu nie ma gdzie zabłądzić, zresztą, jakby co – mamy przecież nawigację
.
Postanowiliśmy, że dziś dojedziemy przynajmniej do granicy, tak by spać już na Węgrzech. I tak się właśnie stało. Bak do pełna na OMV w Suboticy, chwilka na granicy, tu bratanki nie wygłupiają się w poszukiwaniach kontrabandy, otwieram tylko box i bagażnik. Parę km za Tompą, ale jeszcze przed północą zatrzymuję się na nieczynnej stacji benzynowej. Co prawda tuż przy dość ruchliwej nawet nocą drodze, ale nie chce się nam szukać niczego lepszego o tej porze w nieznanych rejonach. Tym razem trzeba wydobyć śpiwory... temperatura to tylko 7 stopni
. Siedzenia w dół i zapadamy w błogi sen
.