Sobota, 1 sierpnia cd
Pora ruszać w dalszą drogę, przed nami kolejny punkt dzisiejszego programu, duże miasto Cluj - Napoca. Nie mamy do niego daleko, tylko około 50 km. Minęło południe, jest piękna, bezchmurna, upalna pogoda. Jadąc główną drogą nie sposób uwolnić się od terenów zabudowanych, nie sposób też jednak uniknąć wielkiego samochodowego ruchu, mimo, że to sobota. Mijane tereny nie zaskakują niczym szczególnym, droga jest dobra, nowo wyremontowana, okolice lekko pofałdowane bądź równe jak stół. Niedługo jazda nas nuży, gorąco panujące w środku powoduje senność......nie, nie da rady tak dalej jechać, to staje się niebezpieczne
. Zupełnie nie ma się gdzie zatrzymać, to już przedmieścia dużego miasta, przed i za nami sznurek aut, w przeciwną stronę identycznie..... skręcam po prostu na pobocze, tuż przy wjeździe do jakiegoś zakładu stając w pełnym słońcu. Trudno, upał nie upał, dawka napoju energetycznego powinna postawić nas na nogi. Rozpuszczamy nasze musujące tabletki w półlitrowej butelce, posilamy się trochę i ruszamy dalej.
Cluj-Napoca, inaczej Kluż, to największe miasto Transylwanii (a trzecie co do wielkości w Rumunii), liczące około 350 tys mieszkańców. Już na początku naszej ery istniało tu osiedle Daków, które następnie przejęli Rzymianie. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego osadę przejęli Węgrzy a w średniowieczu zaczęli napływać koloniści niemieccy. W 1316 roku zniszczona przez najazd Tatarów osada uzyskała prawa miejskie co zapoczątkowało jej szybki rozwój, wtedy też powstał Rynek, pełniący tę funkcję do dziś. Miasto otoczone zostało obwarowaniami, powstała drukarnia, a w 1580 roku kolegium jezuickie z trzema fakultetami, teologią, filozofią i prawem, oraz liczne szkoły. Od uzyskania autonomii Transylwanii w II połowie XVI w. Kluż pełnił rolę jej stolicy. W roku 1920 miasto wraz z całą prowincją włączono do państwa rumuńskiego i dopiero wtedy Rumuni mogli bez przeszkód osiedlać się w nim, jak i w innych miastach regionu, co wcześniej było zakazane, miasta bowiem zarezerwowane były dla kolonistów niemieckich i osadników węgierskich. Człon nazwy miasta Napoca, pochodzący z czasów starożytnej osady dodano w latach 70-tych, ówczesnym rumuńskim władzom bardzo zależało na podkreśleniu rumuńskich korzeni tych terenów i dyskryminację węgierskiej mniejszości.
Tyle historii. Przeczytawszy te informacje w przewodniku liczyliśmy, że na pewno będzie tu co oglądać. A to było tak, że ja prowadziłem samochód a Lidia wyczytywała po cichu i na głos w PAPowych notatkach i w przewodniku to, co dało się na temat danego miejsca wyczytać by być w miarę na bieżąco. Ten schemat, przyjęty pierwszego dnia, stosowaliśmy już właściwie do końca tego wyjazdu
.
Sobotnie, upalne wczesne popołudnie, wjeżdżamy do Klużu. Ruch samochodowy jest ogromny, przytłaczający. Nie mamy mapy, nie wiemy czy jeszcze daleko, czy powinniśmy gdzieś skręcić by nie ominąć centrum. Zakłady, wille, bloki, w końcu rzędy ładnych, odnowionych kamienic. Mówiąc szczerze lubię takie wyzwania, znaleźć się w środku wielkiego, kompletnie nieznanego miasta, bez mapy, adrenalina lekko skacze
, od razu znika uprzednia senność.
Szeroka, równa arteria doprowadza nas jednak do samego środka, mijając wielki plac z kościołem pośrodku domyślamy się że bez pudła musi to być Rynek
. Pozostaje kwestia zaparkowania w sensownie bliskim, i co najważniejsze zacienionym miejscu. Nie mam większego pojęcia którędy jeździliśmy, ale niedługo udało się ta sztuka w wąskiej uliczce niedaleko dużego parku. Po drodze widzieliśmy takie zjawisko:
A to pomnik oporu przeciwko komunistycznemu państwu
Wspomnę o naszych wcześniejszych obawach związanych z pozostawianiem samochodu mieszczącego cały nasz bagaż na jakiś czas w niepilnowanym miejscu. Skoda jest jak każdy doskonale wie samochodem niewielkim, wszystkie rzeczy nigdy nie zmieściły się nam tylko do bagażnika. Dlatego masa toreb, ubrań czy butelek z wodą jeździła na tylnym siedzeniu pozostając całkowicie widocznymi. Nie będę ukrywał, że o ile wcześniej czuliśmy się nieswojo, to już pierwszego dnia podróży po Rumunii i jej miastach porzuciliśmy niepotrzebne obawy. Nie było żadnych podstaw do niepokoju, żadnych podejrzanych typów, żadnych żebraków. Po prostu też nie pozostawiamy auta jakoś na widoku, na eksponowanym miejscu, w centrum. Zawsze staram się go "schować" wśród innych by nie rzucał się w oczy. Nie jest to trudne, dość archaicznie wyglądająca Felicja zupełnie nie przyciąga spojrzeń, zawsze stoi spokojnie czekając aż wrócimy
.
Kluż nie był ostatnim punktem programu na dziś, ale i tak mieliśmy teraz na niego przynajmniej 3 godziny. Poza tym......czy nas coś goni? . Zwiedzimy coś dziś, to dobrze, nie zdążymy, to zwiedzimy jutro
.
Wyruszamy na spacer po mieście:
Fantazyjnie poprowadzone przewody elektryczne, telefoniczne i pewnie wszelakie inne, zjawisko spotykane wszędzie gdzie byliśmy
Główna arteria miasta, ulica Memorandumului
Wędrując ulicą przyglądamy się mijanym ludziom, stojącym na przystankach, wędrującym i spacerującym jak my. Stwierdzamy, że właściwie wcale tak bardzo się od nich nie różnimy, nie wyróżniamy się w tłumie, oboje mamy tak jak oni ciemne włosy i ciemną, opaloną skórę
.
Rzymsko katolicki kościół św, Michała, stojący na Rynku, ukończony w 1580 roku to druga najwieksza halowa świątynia w Transylwanii
80-cio metrowa neogotycka wieża kościoła pochodzi z 1860 roku
Pomnik Macieja Korvina z tyłu kościoła, zdjęcie z internetu
Kościół luterański przy blvd 21 Decembrie 1989
Główną arterią miasta dochodzimy do Piata Avram Iancu, stoi tam piękna zarówno na zewnątrz jak i w środku katedra prawosławna zbudowana w 1933 roku.
Z tyłu za świątynią stoi ogromny pomnik Avrama Iancu, XIX wiecznego przywódcy rumuńskiego ruchu narodowego.
Zabudowa placu.
Na Piata Stefan cel Mare stoi gmach Teatru Narodowego i Opery Rumuńskiej, wzniesiony w 1906 roku.
Ulica blvd Eroilor
Budynek biblioteki
Wszędzie kable, druty, przewody......
Może na naszych zdjęciach tego nie widać aż tak dobrze, ale Kluż bardzo się nam spodobał. To bardzo ładne, bardzo zadbane miasto, eleganckie, z pewnego rodzaju szykiem bijącym z odnowionych budynków, placów, szerokich ulic. Ten trzygodzinny spacer to stanowczo za mało, na lepsze poznanie miasta warto byłoby przeznaczyć przynajmniej jeszcze raz tyle czasu, a nawet i cały dzień. Dopiero po powrocie, na patrząc na to na spokojnie i teraz, pisząc tę relację wiemy, jak dużo jeszcze w Klużu nie udało się nam zobaczyć.......
Powoli kierujemy się w stronę samochodu, ale zachodzimy jeszcze do malutkiego sklepiku spożywczo przemysłowego mieszczącego się w jednej z kamienic. Nic nie potrzebujemy, ale interesuje nas co można tu kupić i jakie są ceny. Już po krótkim oglądzie okazuje się, że wybór towarów jest całkiem spory, a ceny (łatwo przeliczalne, bo jak pisałem 1 leja jest równa po bankowej wymianie 1 złotemu) zupełnie nie odbiegają od naszych cen supermarketowych a wręcz są niższe
. Warto byłoby czegoś spróbować...... wzrok nasz pada na wymieniane przez PAPa piwo Ciuc....a co tam, kupimy sobie po puszce
. Oczywiście nie piję od razu, zaraz przecież wsiądę do samochodu, ale wieczorkiem, w namiocie....czemu nie
. Bardzo sympatyczna pani sprzedawczyni podaje nam puszki dziwiąc się czemu prosimy o te stojące nie w lodówce, a na zewnątrz, tzn nie wiem na pewno czy się dziwi bo nic nie rozumiemy z tego co mówi, ale tak mi się wydaje
. Nie wie, że puszki te i tak zaraz trafią do gorącego samochodu i stracą swoją temperaturę jaka by ona nie była. Widocznie nasz język był na tyle zaskakujący i dziwnie brzmiący bo chce wiedzieć skąd jesteśmy, powtarza nasze dziękuję w zabawny sposób je przekręcając. A my poznajemy pierwsze rumuńskie słowo. "Multumim"(czy jakoś tak
) znaczy dziękuję
Tuż przy samochodzie podchodzi do nas młody Rumun. Wydaje mi się, że musiał obserwować nas, albo nasz samochód od jakiegoś czasu bo pojawił się gdy go otwieraliśmy. Zaczyna coś nawijać i wyjmuje kamerę w eleganckim pokrowcu, koniecznie chce ją nam sprzedać. Mówi w łamanym angielskim, nie lepszym od mojego
, trochę po rosyjsku. Włącza urządzenie, naciska guziczki, demonstruje jak działa, nagrywa krótki filmik. Na nasze próby oporu kompletnie nie reaguje, podaje jakąś cenę której już nie pamiętam. W końcu Lidia wyciąga naszą kamerę, pokazuję mu, że mamy, i że nie potrzebujemy drugiej, ale to też niespecjalnie na niego działa. Ta zabawa, bardziej rozśmieszająca nas właściwie niż denerwująca trwa dłuższą chwilę, ale w końcu chłopak rezygnuje, przecież sam nie wyciągnie sobie z mojego portfela zapłaty
. Nie był groźny, tylko dość nachalny. Odchodzi, a my odjeżdżamy.
Przed nami kolejny punkt dzisiejszego programu.......
c.d.n.