Pierwsze wrażenie – lekki szok. Jakże zupełnie tu inaczej, jak pusto, jak swojsko, małomiasteczkowo.... Po parunastu dniach na Naxos i Paros poczuliśmy się jakbyśmy trafili z metropolii na głęboką prowincję . Z pewnym niedowierzaniem przyglądaliśmy się Livadi, oprócz Chory największej portowej miejscowości. Prawie nic tu nie ma, kilkanaście tawern, trochę niedużych hotelików, parę sklepików, naprawdę wrażenie było dość osobliwe. No i widoki na Chorę, położoną wysoko nad nami na stromej skale, oświetloną południowym słońcem, były naprawdę piękne
Chorę na pewno odwiedzimy, ale na pewno nie dziś . Najpierw musieliśmy się zająć prozą życia, czyli zorientowaniem się w biletach. Na próżno tu szukać rządka agencji turystycznych oferujących bilety, nie wiem czy popełnię duży błąd gdy powiem, że są tu dwa, góra trzy takie miejsca. Mimo niedzieli jedno było otwarte , na szczęście niespodzianki nie było, będziemy mogli spędzić na Serifos dokładnie tyle czasu ile wcześniej zakładaliśmy. Ubożsi o kolejne euro, konkretnie o 28+28+57=113, dzięki którym odpłyniemy stąd znanym już Agiosem Georgiosem, mogliśmy już poczuć pełen luz i spokój na ostatnie wrześniowe dni.
Krótki spacerek po Livadi? . Czemu nie
Oryginalne żyrandole
I piękne słoneczniki
„Miejska” plaża – jak się okazało piaszczysta, bardzo długa i szeroka, oraz górująca nad nią Chora
Livadi z przystani promowej
No to ruszajmy na objazd górek wystających prosto z morza . Bardzo jesteśmy ciekawi tej nieodkrytej jeszcze greckiej perły .